sobota, 23 lipca 2016

Miasto w kolorze Siena


O istnieniu Sieny usłyszałem po raz pierwszy na lekcji plastyki w szkole, choć odbyło się to w dość nieoczekiwanych okolicznościach. Pewnego razu jeden z moich kolegów wypowiedział na głos to, nad czym wielu w klasie łamało juz sobie głowy: Dlaczego właściwie farbka w kolorze piaskowego brązu podpisana jest siena palona? W jego ustach brzmiało to raczej jak "się napalona", co zapewne zresztą było zamierzone, ale odpowiedź nauczycielki, że nazwa ta wywodzi się od toskańskiego miasta, którego najstarsza zabudowa jest praktycznie jednokolorowa, pobudziła moją wyobraźnię znacznie bardziej niż kiepski żart, który ją sprowokował.

niedziela, 17 lipca 2016

Wolno, wolniej, Volterra


Volterra to jedna z tych urokliwych mieścin, na które przeznacza się zwykle 1-2 dni ze swojego urlopu, a potem całymi latami marzy o tym, by osiedlić się w niej na emeryturze. Zważywszy, że bawię tu już okrągły tydzień, miejscowi niebawem zaczną pewnie zachodzić w głowę, czy jeszcze można mnie zaliczyć do grona zasiedziałych turystów czy może raczej do uciekinierów szukających schronienia przed światem, bo na emeryta – jak sądzę – jeszcze nie wyglądam.

wtorek, 12 lipca 2016

The long and winding road


Niby rozumiem, jak się tu znalazłem, ale i tak własnym oczom nie wierzę. Z całą pewnością jeszcze w piątek zjawiłem się w biurze krótko po świcie. To akurat pamiętam doskonale, bo tak nieprzyzwoicie wczesna pobudka była równie bolesna, co niezbędna, by po pracy zdążyć jeszcze na samolot. Popołudniowe godziny upłynęły mi jednak przede wszystkim na walce z syndromem "ołowianych powiek" i nieudolnych próbach utrzymania ich w górze wszelkimi dostępnymi sposobami. I choć momentami byłem już gotów uznać, że czas ten nigdy nie nastąpi, nadeszła wreszcie upragniona sobota. Siedzę więc na łące, liczę ukąszenia po komarach i gęba mi się cieszy bez opamiętania, bo oto dociera do mnie, że trawa, którą ugniatam właśnie tyłkiem to najprawdziwsza część toskańskiego ekosystemu.

piątek, 1 lipca 2016

V jak Verspätung... czyli o niepunktualności kolei


Gdy kilka lat temu emocjonowaliśmy się przygotowaniami do EURO 2012, pośród licznych doniesień medialnych docierały do nas komunikaty o bieżącej kondycji naszego transportu. W pewnym momencie padło nawet dumne stwierdzenie, że punktualność PKP Intercity osiągnęła poziom kolei niemieckich. Brawo! Któż nie ucieszyłby się z faktu, że nasz rodzimy przewoźnik, który od wielu lat z całą pewnością nie przyzwyczajał nas do luksusów, zdołał wreszcie zrównać się pod tak istotnym względem jak czasowość połączeń ze swym odpowiednikiem zza Odry? Zapomniano tylko dodać, że Deutsche Bahn (w skrócie DB) to spółka nie ciesząca się wśród pasażerów najlepszą opinią, a co najistotniejsze – jej grzechem głównym jest notoryczna niepunktualność.