Coraz częściej usłyszeć można alarmujące głosy dietetyków informujące o tym, że spożycie mięsa powinno zajmować odległe miejsce na liście priorytetów w naszym codziennym jadłospisie (por. Zasady prawidłowego żywienia wg Instytutu Żywności i Żywienia). Niemcy zdają się jednak kompletnie nie brać sobie tego do serca.
Powszechne jest tu przekonanie, że letnie sobotnie popołudnie to uświęcony wieloletnią tradycją czas wspólnego grillowania i nawet kaprysy pogody nie są w stanie tego zmienić. W zasadzie piątkowe i niedzielne popołudnia postrzegane są dokładnie tak samo. Kilkakrotnie przywoływany już na tym blogu handlowiec, z którym dzielę biurową przestrzeń, będący zarazem moim nieoficjalnym przewodnikiem po niemieckim świecie, ze zgrozą w oczach wyliczał niedawno kolejne weekendy, podczas których ktoś lub coś przeszkodziło mu w zorganizowaniu upragnionego grilla.
Jeśli pewnego dnia zostaniemy zaproszeni na wspólne plenerowe pichcenie na grillu, warto przygotować się zawczasu i odpowiedzieć sobie na pytanie: Co najczęściej ląduje na rozgrzanym niemieckim ruszcie? Z całą pewnością nie są to tylko kiełbasy. Jak podaje portal "About Food", równie popularne są drobiowe sznycle czy marynowane schaby. Moim osobistym faworytem jest jednak ćevapčići (wym. czewapcziczi) – pikantny mięsny przysmak zapożyczony z kuchni bałkańskiej.
Niemieckie zamiłowanie do mięsa nie mija jednak wraz z dogaszeniem ostatniego kawałka węgla tlącego się na dnie grilla. W każdej niemal piekarni dostać można kanapki z samym tylko kawałkiem smażonego kurczaka albo centrymetrowym plastrem mortadeli. O bratwurstach i currywurstach serwowanych w ulicznych budkach i miniaturowych lokalikach nie muszę nawet wspominać. Niemcy posuwają się nawet o krok dalej, dodając kawałki mięsa do wielu sałatek warzywnych. Natrafiłem całkiem niedawno na kąśliwą acz celną uwagę, że osoby pragnące przejść w tym kraju na dietę wegetariańską, muszą jak najszybciej wykształcić w sobie umiejętność sprawnego wydłubywania mięsa spomiędzy liści sałaty.
Mój żołądek – po uporaniu się z tak obfitującymi w mięso daniami – zazwyczaj domaga się solidnego warzywnego detoksu. Odnoszę jednak wrażenie, że taki obyczaj wywołuje niemałe zdziwienie w kraju, gdzie sałatkę często serwuje się przed głównym daniem, jakby chciano szybko mieć za sobą przykry obowiązek dostarczania sobie witamin, by potem żadne niepotrzebne zielsko nie panoszyło się na talerzu z prawdziwym jedzeniem.
Kilka tygodni temu, podczas firmowego grilla, koleżanka (która niejednokrotnie widywała mnie już zajadającego się stekami w ramach poprzednich firmowych kolacji) wyraziła zaniepokojenie, że jako wegetarianin będę miał problem ze znalezieniem sobie czegoś do przegryzienia. Wytłumaczyłem jej, że nie jestem wegetarianinem, a jedynie lubię jeść warzywa. Na dźwięk tych słów autentycznie odetchnęła z uglą.
Źródła:
Nigdy nie zrozumiem zamiłowania do takiej ilości mięsa. Cóż, co kultura to inne obyczaje. Od razu przed oczami staje mi mój dobry kumpel z Berlina, który mięso jada rzadko kiedy. Kiedy wreszcie kawałek "padliny" ląduje na jego talerzu, musi być świetnej jakości. I jakoś nigdy nie zadałam sobie pytania - jak daje sobie radę, żyjąc wśród mięsofilów ;)
OdpowiedzUsuńMnie też niełatwo to "przetrawić".
OdpowiedzUsuńWe Francji jest podobnie, wszędzie mięso (część z samego wyglądu niejadalna, jak oskórowane króliki w całości, łącznie z głową), a wegetarianizm uchodzi za dziwactwo. Przy czym ja akurat z warzywami też mam problem i byłabym w stanie żywić się wyłącznie chlebem i serem, a tego tu nie brakuje, więc nie narzekam ;)
OdpowiedzUsuńEch, i tak Ci tej Francji zazdroszczę. I tego pieczywa, i tego sera, i... :)
Usuń:) W Niemczech nie ma dobrego pieczywa? We Francji jest rewelacyjne, ale tylko z osiedlowych piekarni, bo supermarketowe jest gorsze od polskiego supermarketowego.
UsuńW Niemczech jest podobnie. Pieczywo jest - by tak rzec - powyżej oczekiwań pod warunkiem, że kupujemy je w małych osiedlowych piekarniach. Niemniej, "francuska" bagietka kupiona w Kolonii do tej w Paryżu i tak się nie umywa.
Usuń