Panie Staff, o szyby to sobie może jesienny deszcz dzwoni i pluszcze gdzieś tam w Polsce, ale nad Renem, to on – proszę Pana – literalnie nie zna litości. No, ludzie... ileż można?
Wrzesień jak wrzesień, wiadoma sprawa – solidna ulewa na dobry początek szkoły to i u nas od lat uświęcona tradycja. Pech chciał jednak, że drugiego i trzeciego dnia też solidnie zmoczyło. No, cóż. Bywa i tak. – że zacytuję klasyka.
Nazajutrz coraz bardziej nerwowo spoglądałem za okno, ale na żadne zmiany się nie zanosiło. Umarł w butach. W niedzielę zacząłem już dla zachowania spokoju obracać sytuację w żart. Przecież nie może padać całą wieczność! – sam siebie próbowałem przekonać.
Kolejny tydzień rozpoczął się obiecująco. Suchą stopą dotarłem do pracy, choć odnotować trzeba, że odprowadzały mnie czarne chmury. Inna sprawa, że ulewa wisząca w powietrzu nie kazała długo na siebie czekać. Nim nastał kolejny weekend, zdążyłem już zgromadzić na wycieraczce imponującą kolekcję przemoczonych butów, a i pomysły, co suchego na grzbiet narzucić powoli się wyczerpywały.
W trzecim tygodniu żarty się skończyły, choć może trafniej byłoby stwierdzić, że obiekt żartów i żartujący zamienili się rolami. Parasol przestał już w zasadzie ociekać z kropel między jednym a drugim użyciem. Mokre pranie wyjęte z pralki niewiele różniło się od tego, jakim zastać je można było po całej nocy zalegania na lince. Biegać w miarę spokojnie dawało się praktycznie tylko w lesie, bo jedynie tam liście cierpliwie brały na siebie większość spadających kropel. Wspomnienia o błękicie nieba czy odsłoniętej tarczy słońca coraz bardziej rozmywały się już w mej pamięci. Okresy bez opadów przeszły do historii, a ich miejsce zajęły nędzne interludia między jednym a drugim deszczem.
Niestety, nie ma nadziei. Jak podaje portal holiday-weather.com, w Kolonii przypada przeciętnie kilkanaście dni deszczowych w miesiącu. W każdym miesiącu! Nawet wtedy, gdy Bawaria praży się w słońcu, Monachium rozpoczyna Oktoberfest, a Robert Lewandowski strzela bramkę za bramką. Ot, mikroklimat.
To już postanowione: Uciekam... choć na parę dni. Zaspanym wzrokiem rzucam przelotne spojrzenie w stronę niewielkiego okna samolotu i patrzę, jak pokrywają je krople. Ręce opadają.
Z przyjemnością poczytałam, bo mi deszczu brakuje :D U nas we Wrocławiu słońce, ciągle ciepło, a ja już tęsknie za chłodnymi, deszczowymi popołudniami i ciepłym szalikiem. No, ale jak już przyjdzie plucha to pewnie zacznę narzekać :D
OdpowiedzUsuńPo cichu się przyznam, że celem mojej ucieczki jest właśnie Wrocław, gdzie zaznaję słonecznej jesieni, co niesamowicie mi odpowiada. Jeśli wkrótce ulewy dotrą i tu, wiesz, kogo winić.
UsuńCzytam i czytam i przed oczami mam naszą wyprawę do Norwegii, siedem dni, siedem dni ciągłego deszczu. I tak ponoć jest tam cały czas. Nic dziwnego, że w tym kraju ludzie tak bardzo potrzebują psychologów ;)
OdpowiedzUsuńWięc tym bardziej rozumiem i mam nadzieję, że znajdziesz trochę słońca w Polsce!
Uh, nie zazdroszczę. Pewnie większość koron wydałaś na kalosze?
UsuńJeśli chodzi o zapotrzebowanie na psychologów, to zaczynam na własnej skórze odczuwać, jak niekończąca się plucha wpływa na ogólne "nicsięniechcenie" i doceniam wreszcie polską jesień.
Na szczęście byłam zaopatrzona w nieprzemakalną pelerynkę, jeszcze kupioną na szybkości na dworcu. I wszystkie zdjęcia mam w oczojebnie niebieskim kapturku ;)
UsuńHeh... Magda, wiesz, że po takiej zapowiedzi bez przykładowego zdjęcia w pelerynie już się nie obejdzie. ;-)
Usuń