wtorek, 27 lipca 2021

It's soooo exciting!


Amerykanie mają chyba jakiś gen egzaltacji, który u mnie nie występuje. Nie umiem tryskać entuzjazmem na widok dorodnego bakłażana upolowanego w sekcji owocowo-warzywnej supermarketu albo rozpływać się w zachwycie nad smakiem wysoko przetworzonych i równie wysoko przesłodzonych ciastek Pop-Tarts (koniecznie o smaku mrożonych truskawek) podgrzanych w tosterze i spożywanych na śniadanie. Za to Amerykanie potrafią. Przynajmniej niektórzy. A ja patrzę na nich i nie dowierzam. Niemniej, pracuję nad tym.

Tak bardzo się cieszę, że jednak decydujesz się kupić ten krem! – wykrzykuje ekspedientka za ladą. Na dźwięk jej słów rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu ukrytej kamery. Albo jestem w coś wrabiany, albo dziewczyna najzwyczajniej ze mnie kpi. No chyba, że pracodawca każe jej przywdziewać sztuczny uśmiech w zetknięciu z każdym klientem i traktować go tak, jakby sam fakt, że wszedł do sklepu i zostawił w kasie parę dolarów był już najwspanialszym zrządzeniem losu. Dzięki tobie ten ponury dzień nabrał wreszcie barw! – tym razem to ja kpię z niej. Na szczęście tylko w myślach.

Rozsądek podpowiada mi, że ukryte kamery pewnie są gdzieś w sklepie zamontowane, choć raczej w celu tropienia złodziei niż nabijania się z frajerów. Premia od sprzedaży przypuszczalnie też jest, lecz z pewnością niełatwa do zdobycia i niespecjalnie wysoka. Gdzie więc tkwi haczyk? Wygląda na to, że nigdzie. Mimo że mój instynkt uparcie doszukuje się podstępu, fakty – nie po raz pierwszy zresztą – przeczą intuicji. Amerykański entuzjazm bywa wprawdzie teatralny, ale jednak naturalny. Może więc po prostu tak ich wychowano? Może słynne amerykańskie powiedzenie bigger is better obejmuje swym zasięgiem nawet takie kwestie jak poziom ekspresji? 

W wielu hollywoodzkich produkcjach – zwłaszcza tych sprzed lat – któraś z postaci wypowiada pod koniec filmu patetyczne zdania typu: Przez całe lata, dzień w dzień... albo Nie było dnia, żeby nie myślał o niej, w każdej minucie swojego życia... Wywracam wtedy wymownie oczami w oczekiwaniu, aż przejęty aktor dobrnie wreszcie do ostatniego zdania swej podniosłej kwestii, trzymając się nadziei, że zęby nie rozbolą mnie od zgrzytania. Co ciekawe, stojąc w długich, wymuszonych pandemicznymi obostrzeniami kolejkach do supermarketów, uświadomiłem sobie, że tego typu zdania usłyszeć można nie tylko w kinowych superprodukcjach, ale także w codziennych rozmowach telefonicznych, których podsłuchiwaniu często nie umiem się oprzeć. 

To najśmieszniejsza historia, jaką w życiu słyszałem. – zapewnia swych znajomych jeden z rozbawionych chłopaków. Ktoś inny oprowadza akurat koleżankę po Nowym Jorku i – wskazując palcem stoisko – zapewnia ją, że dostać tam można najświeższe, najwyższej jakości warzywa w całym mieście. Wypowiada te słowa z taką emfazą, jakby osobiście odpowiadał za kampanię reklamową ostatniej partii kapusty pekińskiej oferowanej tylko dziś w zawrotnie niskich cenach. Dziewczyna zaś cierpliwie słucha jego opowieści.

Czy można się do tego przyzwyczaić? Owszem, można. Ja już to mam za sobą. Czy stanę się kiedyś taki jak oni? Mam nadzieję, że nie. Czy skoro ja postrzegam ich postawę jako teatralną egzaltację, to znaczy, że oni – mierząc swoją miarą – widzą we mnie strasznego gbura? Bardzo możliwe. Oh my God. It's sooo terrible!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz