Filiżanka kawy kosztuje tu grubo ponad 20zł. Za plik pocztówek zapłacimy 40zł, a za kanapkę w kiosku na rogu nawet 80zł. Skromny obiad dla dwojga w niewyszukanej restauracji to już wydatek co najmniej 300zł.
Przeliczanie w głowie kopenhaskich cen na rodzimą walutę to niemalże sport ekstremalny. Przyjeżdżając tutaj, trzeba naprawdę dobrze zaplanować budżet, bo charakterystyczne duńskie monety z dziurką pośrodku nie są w stanie zagrzać długo miejsca w portfelu wobec wszechobecnej drożyzny.
Przez te kilka dni zdołałem na nowo odkryć termin "dieta kopenhaska". Dziś oznacza on dla mnie żywienie się przede wszystkim kanapkami i lekkimi zakąskami, a konkretniej – ograniczeniem się do tych pozycji w menu, na które w danej chwili mnie stać.
Poznany tu Cypryjczyk podsumował swoją wyprawę do Kopenhagi trzema określeniami: fajne miasto, mili ludzie, gówniane jedzenie. Chyba też zaznał diety kopenhaskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz