sobota, 10 października 2020

Focus na wieś

Plany miast bywają zwodnicze, nawet te cyfrowe. Ilekroć o tym zapominam, łatwo ulegam złudzeniu, że skoro wiem, gdzie skręcić i jak daleko mam jeszcze do celu, to zdobyłem już całą niezbędną wiedzę terenową. Zwiedzając Lizbonę, kilkukrotnie złapałem niespodziewaną zadyszkę, ponieważ tam, gdzie w telefonie narysowana była linia prosta, w rzeczywistości czekała mnie wspinaczka pod górę. W Katowicach z kolei ugrzązłem kiedyś po ciemku w błocie, nie spodziewając się, że na planie zaznaczono ulicę, która jeszcze na dobre nie powstała. W Nowym Jorku pewnie nie napotkam takich przygód, skoro grunt jest tu raczej płaski i utwardzony, choć i tak plan miasta nie zawsze całą prawdę mi powie. Wystarczy na przykład przekroczyć 14. ulicę, a już się człowiek znajdzie w zupełnie innym świecie, którego próżno wypatrywać na planie. Drogi niby nadal układają się w kratkę, a jednak do tych poprzednich są kompletnie niepodobne. 

Być może dzieje się tak dlatego, że aż trzy dzielnice leżące na południe od wspomnianej 14. ulicy mają w swojej nazwie słowo "wieś". Od strony Rzeki Hudson ciągnie się West Village będąca częścią nieco większej "wsi" zwanej Greenwich Village. Jako maniakalny wielbiciel serialu "Friends" kojarzyłem obie te nazwy przede wszystkim z kamienicą położoną u zbiegu Bedford Street i Grove Street, w której rozgrywała się większość przygód szóstki przyjaciół. Tak to przynajmniej wyglądało na ekranie. Nie jest tajemnicą, że zarówno wnętrza mieszkań bohaterów, jak i nieistniejącej kawiarni "Central Perk" nakręcono w studiu filmowym w Kaliforni. W Internecie nie brakuje zresztą dywagacji na temat tego, jak bardzo rzeczywistość serialowa przedstawiona w "Przyjaciołach" odstawała od nowojorskich realiów. My tymczasem darujmy sobie dzielenie włosa na czworo i przejdźmy się kilkaset jardów dalej (oswajam się z amerykańskimi miarami odległości). Przy Perry Street, pod numerem 66 mieści się inna serialowa kamienica, zamieszkiwana przez Carrie Bradshaw. Tutaj również telewizyjna fabuła nie do końca trzyma się faktów, ponieważ bohaterka serialu "Seks w wielkim mieście" była mieszkanką prestiżowej dzielnicy Upper East Side, a nie West Village. Można więc stwierdzić, że w tym przypadku nie tylko aktorzy, ale i kamienica występowała przed kamerą, odgrywając rolę kogoś, kim nie jest.

66 Perry Street

Już od dłuższego czasu moją ulubioną dzielnicą-wsią jest trzecia z kolei czyli East Village, położona na wschód od Czwartej Alei i ciągnąca się aż do East River. Ten buzujący energią, artystyczno-knajpiany zakątek przypomina mi czasy studiów w Toruniu, gdy za strawę wystarczało pół porcji spaghetti z baru Adaś w Bibliotece Uniwersyteckiej albo mała capricciosa z Pizzerii Bachus dostępna w promocyjnej cenie po okazaniu legitymacji studenckiej, podczas gdy na koncerty w klubie OdNowa, płyty ulubionych zespołów czy na butelkę wina pieniądze obowiązkowo znaleźć się musiały. W East Village póki co studenckich zniżek nie widziałem, lecz i tak unosi się tu dokładnie ta sama młodzieńcza atmosfera. Próżno też szukać miejsc, w których można się wyciszyć, za to bez wątpienia da się tu całkiem skutecznie znieczulić, choć to niezupełnie to samo. Bary, knajpy i muzyka, a w tle murale na ścianach – okolica dosłownie tętni życiem, zwłaszcza po zmroku. Widać to szczególnie teraz, kiedy spotkania towarzyskie odbywają się niemal wyłącznie na zewnątrz. 

Za dnia dzielnica tchnie nieskrępowaną kreatywnością, zwłaszcza w kategoriach garderobianych. Mimo że mało interesuje mnie moda, lubię spacerować pośród tutejszych butików, które swym wystrojem przypominają raczej strychowe graciarnie albo stare zakłady krawieckie aniżeli szykowne salony wielkich marek. Obok nich znajdzie się też niejeden stylowy golibroda czy twórca biżuterii, choć pod względem oryginalnej oprawy wizualnej – w mojej mocno subiektywnej ocenie – bezapelacyjnie wygrywa sklep ze skarpetkami The Sock Man.

Mam wrażenie, że te wielobarwne zaułki między 1. a 14. ulicą mój aparat polubił jeszcze bardziej ode mnie. Nawet po tym, jak odkryłem na nowo uroki studenckich rejonów wokół Washington Square Park, jakiś nieodparty magnetyzm East Village wciąż przyciąga mnie w te strony i skłania, by fotografować codzienne życie mieszkańców. Ci na szczęście okazują się bardzo gościnni. Pewnego razu, gdy snułem się z aparatem po Tompkins Square Park, jakiś mężczyzna podszedł w moją stronę i zaczął wygłupiać się przed obiektywem, żebym go sfotografował. Z kolei, gdy niemal kładłem się na chodniku, by zrobić zdjęcie porzuconej przez kogoś parze butów, zaczepiła mnie kobieta w średnim wieku. Przyglądała się chwilę, co robię, po czym skomplementowała mnie słowami: Great shot! Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś z przechodniów tak żywo interesował się tym, co robię. Zazwyczaj jestem dla nich po prostu niewidzialny. 

Opowiadając o East Village, warto jednak mieć na uwadze, że jej obecny wygląd to stosunkowo młode wcielenie tej dzielnicy. Na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych wdarła się tu nieuchronna gentryfikacja. Wskutek niej do odrestaurowanych, unowocześnionych kamienic wprowadzili się nieco zamożniejsi mieszkańcy, choć i tak gdzieniegdzie wciąż panuje jeszcze dawny klimat społecznych nizin. Widać to szczególnie w części wschodniej, położonej najbliżej East River. Określa się ją mianem Alphabet City ze względu na literowe oznaczenia tamtejszych alei czyli Avenue A, B, C i D. Swoją drogą, czy tylko mnie kojarzą się one z nazwami osiedli w Tychach?

Wschodnia Wieś, jak każda część nowojorskiej metropolii, podlega zmianom również dziś. Wiele wskazuje na to, że nikt nie zje już pierogów w restauracji Little Poland, która zamknęła się na czas pandemii, a jej ponowne otwarcie stoi pod znakiem zapytania. Za to wciąż mam nadzieję, że wybiorę się jeszcze do studyjnego kina Village East znajdującego się w starym żydowskim teatrze, gdy znów będzie ono mogło przyjmować widzów. Słyszałem od miejscowych, że warto, więc jeśli kiedyś mi się uda tam zajrzeć, na pewno o tym opowiem. 












Źródła:




8 komentarzy:

  1. Pozwolę się odnieść do kwestii planów. Moja ulica na Google Maps jest widoczna jako "bez znazwy". Za to widzą ulicę o tej samej nazwie we wsi niedaleko mojej. Co prawda numery się nie zgadzają ale i tak nawigacja prowadzi wlaśnie tam. Kurierzy sobie radzą,widziałam ze do sasiadow przyjechała kiedyś karetka ale gdy mówię komuś, proszę nie wpisuj mojego adresu w nawigację, tylko uliczkę obok i skrecisz, to i tak większość nie słucha, a potem dzwoni, że jest na mojej ulicy ale numery domów się nie zgadzają ( gdy wysyłam swoją lokalizacje tez nie korzystają, bo jak to). Zglosiłam jakieś 2 lata temu problem do GM ale jeszcze nie odpowiedzieli...Lubię ta swoją uliczkę, parę domów, blisko lasu, na uboczu a do głownej drogi blisko ale czasem się zastanawiam, czy w razie co znajda mnie odpowiednie służby, św. Mikołaj albo jakiś rycerz na białym koniu. Urząd Skarbowy to na pewno sobie poradzi ale nie o takich odwiedzinach marzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to się nazywa historia! Tak bardzo zawierzyliśmy Google'owi, że ufamy mu bardziej niż ludziom. A może to świetna okazja, żeby ukryć się przed światem i zniknąć?

      Usuń
  2. To jest smutne bo nie można ufać ani ludziom ani technologii. Co do znikania...rozumiem, będę czytać, jak do tej pory bez komentowania. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahahahaha. Wiesz, że nie o to mi chodziło. Ja z kolei wiem, że znasz każdą dobrą piosenkę sprzed lat, więc na pewno kojarzysz taką o tytule "Domek bez adresu".

      Usuń
    2. Oczywiście, że kojarzę Pana Niemena. Dziękuję za przypomnienie, dawno nie sluchalam. W sumie trochę piosenek o problemach nawigacyjnych powstało, np. Return to sender Presleya.
      A dziś znów to się stało. Wystawiłam na aukcje charytatywną zabawki i po licytacji, napisalam kupującej, jak ma dojechać. Informacje przekazała męzowi i co? I ten Pan dzwoni do mnie, że będzie chwilę pózniej, bo pojechal zgodnie z nawigacją. Zapytałam, czy żona mu nie przekazała wskazówki. Odparł, że tak ale chciał spróbowac...chyba oszukac przeznaczenie 🤷‍♀️
      PS Chyba ostatnio mam tendencję do nadinterpretacji, więc to jednak nie będzie moje ostatnie słowo a w sumie to chyba wyraz 😉

      Usuń
    3. Widziałem kiedyś koszulkę, którą warto sprezentować temu panu. Jest na niej napisane: "I don't need Google, my wife knows everything"

      Usuń
  3. Interesujaca dzielnica , bez naburmuszenia , blichtru, z artystyczno-kreatywno-luzacką atmosferą , dość zadbana jak na niziny społeczne (miasto partycypuje w kosztach utrzymania i nie porzuciło jej na pożarcie niedofinansowaniu ?). Kamienica na 66 Perry Street - świetna, wydaje mi się od razu , że zaraz będzie tam odegrana scena typu Spike otwiera drzwi w filmie "Notthing Hill" - dla mnie ten sam filmowy klimat. Po reklamach/potykaczach widać , że panuje tam antykonsumpcjonizm skoro fryzjer Michał informuje, że będzie robił fryzury klientkom pod warunkiem , że nie będzie już spał - to mnie rozbawiło, reklama sklepu ze skarpetkami również interesująca - szczególnie te dwa paluchy wystające z dziurawej skarpety - hehe , ogólnie można zreasumować , że czasami sugerowanie się mapami google wychodzi na dobre , bo przypadkiem można trafić na coś ciekawego - jak daleko jest East Village w linii prostej od centrum NY?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całą pewnością luzu tam nie brakuje, choć w kwestiach finansowych wcale nie jest różowo. Wynajem małego mieszkania na Manhattanie (po cenie rynkowej) to wydatek rzędu co najmniej dwóch tysięcy dolarów miesięcznie plus rachunki. Ratunkiem są mieszkania z tzw. kontrolowanym lub stabilizowanym czynszem, lecz obwarowane jest to istotnymi ograniczeniami natury prawnej, dlatego nie jest łatwo trafić na takie lokum. W pierwszej kolejności łapią się na ten program ludzie, którzy dziedziczą mieszkania po swoich przodkach mieszkających tam nieprzerwanie co najmniej od lat 70. Innymi słowy, mało kogo stać na antykonsumpcjonizm, za to powszechna jest praca od rana do wieczora, również w weekendy.

      Ogłoszenie fryzjera można rozumieć dwojako: jest śpiochem, który czas drzemki przedkłada nad obowiązki służbowe albo wprost przeciwnie – pracuje bez ustanku dopóki go sen nie zmorzy. Ten drugi wariant niestety jest bliższy nowojorskim realiom.

      Co do odległości zaś, to East Village w linii prostej leży jakieś trzy kilometry na północny wschód od Wall Street, więc przy dobrej pogodzie można się tam śmiało przespacerować na piechotę.

      Usuń