sobota, 17 października 2020

Zmierz się z Ameryką


Niewielka zmiana w otaczającym nas świecie może sprawić, że staniemy się bezbronni jak dzieci. Banalne pytanie o wzrost, na które dotychczas odpowiadałem bez namysłu, okazało się wyzwaniem ponad moje siły, gdy pytający oczekiwał ode mnie pomiaru wyrażonego w stopach i calach. Cóż z tego, że z opresji wyzwolił mnie internetowy przelicznik jednostek, skoro i tak ostatecznie musiałem przyznać się do niewiedzy? Na dodatek ktoś z tej mojej niewiedzy miał niezły ubaw. 

Tym kimś była urzędniczka, którą rozśmieszyła dokładność, z jaką podałem w formularzu, że mierzę 5 stóp i 8,9 cali. Na nic się nie zdało tłumaczenie, że przepisałem te liczby ze smartfona, bez którego potrafię funkcjonować wyłącznie w systemie metrycznym. Kobieta tylko zaśmiała się pod nosem, po czym zrelacjonowała sprawę koleżance siedzącej tuż obok. Jakby tego było mało, wprowadzając dane do komputera, pominęła część ułamkową, przez co skróciła mnie aż o 0,9 cala. To jest dopiero bezduszne oblicze urzędu! Co by jej szkodziło zaokrąglić w górę? Miałaby ku temu solidne podstawy matematyczne. Nie mówiąc już o tym, że przy pięciu stopach wzrostu każdy cal jest na wagę złota. Nawet cal niepełny. A tak, wyszedłem z urzędu poniżony (dosłownie). 

Aby przeżyć podobną przygodę, wcale nie trzeba iść do urzędu. Wystarczy wybrać się na zakupy. Supermarkety to istne królestwo imperialnych jednostek miar. Na stoisku z warzywami wiszą ceny wyrażone w kwotach za jeden funt towaru. Nieopodal stoją lodówki, a w nich jogurty w opakowaniach po 6, 12 i 16 uncji. Nieco dalej znajduje się mleko w kartonikach o objętości jednej kwarty. Czy można wyobrazić sobie większy chaos?

Można! Biorę do ręki opakowanie z borówkami, czytam etykietę i zdaje mi się, że ktoś ze mnie kpi. Masa netto: 1 sucha pinta. Litości! Jedyna pinta jaką znam to pinta piwa, a ta zdecydowanie nie jest sucha. Uspokajam się dopiero, zobaczywszy wytłaczanki z tuzinem jajek. Wreszcie jakaś starodawna jednostka, którą przynajmniej znam. Sprawdzam datę przydatności do spożycia, a tam 11 stycznia 2020. Niemożliwe! Tak bardzo przeterminowane i nadal tu leżą? Jeszcze ktoś się zatruje. Moment!... Przecież Amerykanie odwrotnie zapisują datę. 11/01/2020 to pierwszy listopada. Cóż za ulga. 


Wracam do domu, taszcząc zakupy na piąte piętro. Gryzę się w język, żeby nie powiedzieć czwarte, bo chcę przywyknąć do tutejszego zwyczaju kwalifikowania parteru jako pierwsze piętro. Jeśli myślisz, że to jedynie kosmetyczna zmiana, to śpieszę wyprowadzić Cię z błędu. Przekonałem się o tym na własnej skórze, gdy pewnego dnia zostałem wysłany na służbowe szkolenie. Wedle dostarczonych informacji, zajęcia miały się odbyć na ground floor. Przeświadczenie, że ground floor oznacza parter było we mnie tak silne, że nie zadałem sobie trudu, by sprawdzić, czy mam rację. Nawet załączona mapka ze wskazówkami, jak trafić do sali po wyjściu z windy nie dała mi do myślenia. Przecież nie będę w ogóle korzystał z windy. Wystarczy, że minę drzwi wejściowe i znajdę się od razu na parterze, prawda? No cóż, jednak nie. Amerykanie, wchodząc do budynku, lądują od razu na pierwszym piętrze. Choć mój mózg się przed tym wzbrania, najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas zapomnę o istnieniu słowa parter. Pozwoli mi to zaoszczędzić kolejnych nieporozumień. 

Dobrze, że zjawiłem się na miejscu kilkanaście minut przed rozpoczęciem szkolenia. Zdążyłem zlokalizować windę, która faktycznie okazała się niezbędna. Jak się pewnie domyślasz, ground floor oznaczało bowiem piwnicę. Co ciekawe, w windzie przekonałem się, że poniżej poziomu G znajduje się jeszcze UG (underground floor). Mimowolnie przypomniałem sobie, jak na dworcu kolejowym w Monako wysiadłem kiedyś na poziomie -14. Ciekawe, jak Amerykanie radzą sobie z takimi przypadkami? Nazywają to UUUUUUUUUUUUUG?

Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna sytuacja. Koleżanka z pracy opowiadała mi kiedyś, że jej sąsiadka, obawiając się o zdrowie swojego syna, zmierzyła mu temperaturę aż trzema termometrami, a potem obliczyła średnią z pomiarów i otrzymała 99,5ºF. Nie będąc pewną, czy taki wynik kwalifikuje się jako objaw chorobowy, zapytała, czy jej dziecko może przyjść pobawić się z dziećmi mojej koleżanki. Ona na to, że raczej tak, choć po chwili dopadły ją wątpliwości. Słuchając tej historii, czułem już podskórnie nadchodzące pytanie: A ty jak sądzisz? I znów musiałem świecić oczami, przyznając się, że nie sądzę kompletnie nic, bo zwyczajnie nie miałem pojęcia, ile to jest 99,5ºF. 

Nie wiem, czy kiedykolwiek przyswoję sobie amerykańskie podejście do pomiarów. Jak dotąd żyję w świecie przybliżonym. Zapamiętałem, że jeden funt to trochę mniej niż pół kilograma, jedna kwarta to prawie litr, a jedna mila to trochę więcej niż półtora kilometra. Kupiłem sobie nawet amerykański termometr do ciała, dzięki któremu wiem już, że 99,5ºF to tzw. stan podgorączkowy. Dla ułatwienia urządzenie wyposażone jest w wyświetlacz z dwiema buźkami – wesołą i smutną. Po dokonaniu pomiaru zapala się jedna z nich. W takich chwilach doprawdy czuję się, jakbym poznawał tutejszy świat z perspektywy dziecka. 


Powiązane wpisy:

2 komentarze:

  1. Jak zapamiętałeś te najważniejsze to wystarczy - wypijasz kwartę Whiskey ( niekoniecznie na raz - hehe ) , do tego funt kiełbasy i już wszystko Ci jedno , że Cię "zaniżyli" i, że ground floor to piwnica a nie parter .......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to, zmartwienia dotyczące czegoś tak banalnego jak jednostki nie są funta kłaków warte. ;)

      Usuń