piątek, 25 września 2020

O bieganiu, smażeniu i skali Fahrenheita

Teoretycznie rzecz biorąc, bieganie jest tak nieskomplikowaną formą aktywności fizycznej, że można je uprawiać w każdych warunkach. Kiedyś na przykład biegałem z wypożyczanym psem. To był dobry układ. On miał swoją porcję ruchu, a ja – towarzystwo. Któregoś dnia nieco przeholowaliśmy z dystansem. Po powrocie do domu pies spędził resztę dnia leżąc przy kominku i nie wykazując krzty zainteresowania czymkolwiek. Nazajutrz co prawda doszedł do siebie, ale jego właściciele nie chcieli mi go już więcej wypożyczać. Kilka lat później spotkałem na swojej biegowej trasie koleżankę z pracy. Usiłując dotrzymać jej tempa, zrozumiałem, jak czuł się tamten pies. Dzisiaj zdecydowanie wolę biegać sam.

Na Manhattanie wybór miejsc do biegania jest dość skromny. Naturalnym celem wydaje się być Central Park, ale skoro moje mieszkanie oddalone jest od niego o dobrych kilkadziesiąt przecznic, to perspektywa joggingu po ulicach z obowiązkowym przystawaniem na niemal każdym skrzyżowaniu jest mało nęcąca. Warto przy okazji wspomnieć, że słynny nowojorski "kraciasty" układ urbanistyczny złożony z długich, równoległych alei gęsto poprzecinanych prostopadłymi ulicami ma równie wiele zalet co wad. Jedno jest pewne, w tak przewidywalnym systemie trudno się zgubić. Bez trudu zorientujemy się, gdzie jest północ, a gdzie zachód lub oszacujemy, ile mamy jeszcze do przejścia. Osoby z wyobraźnią przestrzenną wezmą też pod uwagę, czy opłaca się iść Broadway'em, który wyłamując się od ogólnego porządku, biegnie samotnie pod skosem. Dla mnie problemy zaczynają się wtedy, kiedy usiłuję sobie przypomnieć, czy kafejka, którą mijałem tydzień temu i obiecałem sobie do niej zajrzeć, była przy 27. czy 28. ulicy, bliżej Trzeciej Alei czy Lexington, itd. Nie mówiąc już o tym, że gdy mam do pokonania, dajmy na to, czterdzieści przecznic, to włącza mi się w głowie matematyk, który interpretuje to jako 40 przejść przez jezdnię następujących średnio co minutę, z czego około 20 razy najpewniej natrafię na czerwone światło. Dla wygody obieram więc często spontaniczną trasę wytyczaną przez sygnalizację świetlną, czyli czasem przed siebie, a czasem w bok. Idę tam, gdzie akurat zapali się zielone (czy raczej białe, jak widać na zdjęciu poniżej). Skutek tego taki, że moje wyobrażenie o tym, gdzie się aktualnie znajduję bywa cokolwiek mętne.


Rzucam okiem na mapę i wiem już, że najbliższa trasa biegowa ciągnie się wzdłuż East River. Chwilę potem Wikipedia podpowiada mi, że East River – wbrew swojej nazwie – nie jest wcale rzeką, lecz słonowodną cieśniną wytyczającą granicę pomiędzy Manhattanem a Long Island. Gdy tłumaczę sobie w głowie na polski, że Wschodnia Rzeka oddziela mnie od Długiej Wyspy, dochodzę do wniosku, że Amerykanie wykazują niekiedy wyjątkowo mało finezji w kwestii nazewnictwa. Tak czy owak, trasa wzdłuż wschodniego skraju wyspy jak najbardziej do biegania się nadaje, a rozciągająca się z niej panorama nowojorskich wieżowców robi niemałe wrażenie. Trzeba się tylko pilnować, by nie spoglądać na zachód, gdzie przebiega mało ciekawa wizualnie trasa szybkiego ruchu FDR (inicjały Franklina Delano Roosevelta), po której notabene toczył się pościg w filmie "Die Hard 3".


Całe to moje wcześniejsze wymądrzanie na temat orientacji w terenie nie na wiele się zdało, gdy w letni, upalny dzień – chcąc uniknąć gorąca – wyszedłem pobiegać przed południem. Dopiero na nabrzeżu uświadomiłem sobie, że właśnie o tej porze dnia moja trasa jest idealnie wystawiona na działanie promieni słonecznych, od których rozgrzewa się niczym podwawelska na grillu. Głupio mi było zawracać, więc zacisnąłem zęby i ruszyłem przed siebie. Zasapany, zlany potem i kompletnie zniechęcony do dalszego wysiłku odnalazłem wreszcie schronienie kilka kilometrów dalej, w cieniu Williamsburg Bridge. No cóż, jak mawiają Amerykanie, mistakes are lessons to learn inside out (błędy to lekcje odrabiane na odwrót).

Popołudniami, gdy słońce skrywa się już za budynkami, ścieżka wzdłuż East River wypełnia się biegaczami do tego stopnia, że zwykli spacerowicze mogą się czuć na niej niepożądani. Nic dziwnego, że chętnie decydują się usiąść na jednej z ławek. Niektórzy spośród nich mają już nawet swoje stałe miejsca. Dzięki temu z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę przewidzieć, gdzie spotkam wędkarzy, a gdzie grillujących. Imprezowicze odtwarzający głośną, latynoską muzykę najpewniej usadowią się gdzieś na wysokości Lower East Side, zaś opary palonej marihuany unosić się będą bliżej Peter Cooper Village. I tak ciągnąć się będzie ten mikroświat aż do okolic Manhattan Bridge, gdzie ścieżka się urywa. 



Zupełnie inaczej sytuacja wygląda na północnym skraju. Od przystanku promu do siedziby ONZ prowadzi szeroki deptak, na którym królują spacerowicze. Niektórzy spośród nich przemierzają go w tę i z powrotem, co rusz kontrolując na smartfonie liczbę pokonanych kroków. Zabawnie to wygląda, wziąwszy pod uwagę, że odcinek ten liczy sobie co najwyżej pięć przecznic, więc ledwo się człowiek dobrze rozpędzi, już musi zawracać. Ale przynajmniej nie trzeba stawać na światłach. 

Gdy telefon melduje mi, że przebiegłem pięć mil, zastanawiam się, czy to dużo czy mało. Jednostki miar w Ameryce to temat na dwugodzinny wykład. Nie zgadzam się jednak z tymi, którzy z góry zakładają, że tutejszy system jest nie do pojęcia. Przeciwnie, wolę skoczyć na głęboką wodę i zanurzyć się po szyję w milach, jardach, stopach, calach, funtach, pintach, uncjach i stopniach Fahreheita. Nawet jeśli z początku nic mi one nie mówią. Dziś na przykład mają być 72 stopnie ciepła. Zamiast przeliczać uparcie na skalę Celsjusza, wolę wyjść na zewnątrz i przekonać się na własnej skórze, co to znaczy. Ostatnio na przykład odkryłem, że przy 60 stopniach lepiej założyć kurtkę. Po cichu liczę na to, że gdy kilka razy zmarznę, to życie samo nauczy mnie Fahrenheitów. 


Powiązane wpisy:

3 komentarze:

  1. Ile dzis w NY Fahrenheitów ? , chyba mało ..... bo u nas zdecydowanie mało, zdjecia z Alp pokazują śnieg, w naszych górach też chyba spadł bo ziąb niesamowity, czytam własnie Normana Davisa, ktory opisuje właśnie ang. systemy miar, to nie takie trudne, u nas tez sie posługujemy calami np. dotyczy np. srednicy zaworów, wężyków do umywalki itp. , N.Davis dokładnie je opisuje w ksiazce... tu 14 tego, to 16 tego (zgadnij o jakiej mierze mowa ?- ja jestem mądra bo przeczytałam )hehe, po co tam jakis system dziesietny ;) pzdr, Boutique P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudna ta zagadka. Wiem, że 1 funt to 16 uncji. Może jest jakaś inna podjednostka, której 14. wielokrotność również odpowiada 1 funtowi? A może chodzi o pieniądze? W dawnym anglosaskim systemie monetarnym były różne zawiłości, których kompletnie nie pojmuję. Zgadzam się natomiast, że cale jako jednostki wcale nie są Polakom obce. Gdy mierzymy średnice rur czy przekątne ekranów, nikt nie pyta, ile to centymetrów. Jeśli zaś chodzi o temperaturę, to dziś w NY całkiem nieźle: 78 stopni. Za to od poniedziałku ma się zrobić deszczowo. Tak czy owak, dobrej niedzieli życzę (pomimo śniegu i chłodów).

      Usuń
  2. Dobry trop , rozwiazanie zagadki to stone, ktoremu rrowna się 14 funtow, a funt to z kolei 16 uncji, - ot, taka ciekawostka, rowniez miłej niedzieli zyczę.

    OdpowiedzUsuń