niedziela, 8 listopada 2020

Amerykanie wyjaśniają mi świat


W Ameryce niewiele rzeczy traktowanych jest jako oczywiste. To dlatego worki na śmieci zawierają ilustrowaną instrukcję obsługi, a producent toreb papierowych informuje nas, jak należy je chwytać. Z początku takie podejście wywoływało we mnie uśmiech politowania. Aż w końcu sam zasiliłem szeregi osób wyjaśniających lub potrzebujących wyjaśnienia. 

Zapisałem się niedawno na warsztaty dziennikarstwa naukowego. W jednym z zadanych artykułów pisałem o nauczaniu matematyki w szkole. Posłużyłem się tam cytatem "Dorośli lubią liczby". Zapożyczyłem go z "Małego Księcia" w przekonaniu, że sięgam po światową klasykę literatury dla najmłodszych. Od prowadzącej zajęcia dziennikarki usłyszałem zaś, że przeważająca część Amerykanów nie odczuje nostalgicznego nastroju, który chciałem w ten sposób zbudować, ponieważ nigdy nie słyszeli oni o książce Antoine'a de Saint-Exupéry'ego. I choć poczułem się, jakbym rozmawiał z kimś, kto spadł właśnie z księżyca, zacząłem rozumieć sens wyjaśniania najprostszych rzeczy.

Niektóre objaśnienia wydają mi się już nawet całkiem pożyteczne. Weźmy na przykład etykietę od opakowania z lekami. Mimo że zawarte tam zapewnienia, że tabletki pozbawione są glutenu czy genetycznych modyfikacji brzmią jak puste frazesy, to ilustracja prezentująca kształt i rozmiar kapsułek dostarcza już całkiem użytecznych informacji. Nie przypominam sobie takich oznaczeń na europejskich etykietach, za to doskonale pamiętam pigułki, których połykanie było nie lada wyzwaniem. 



Z czasem przyzwyczaiłem się też do osób koordynujących ustawianie się ludzi w kolejkach. Nadal mam wrażenie, że pracownicy stojący ze znakiem "tu kończy się kolejka" wykonują męczącą i raczej zbyteczną robotę, ale skoro już tam są, to nauczyłem się szukać ich wzrokiem. Gdy zaś zbliżam się do kas, jestem już kompletnie rozpieszczany przez pracownika obserwującego sytuację z podwyższenia i wskazującego mi dokładnie, dokąd mam się udać. Nieważne, że w wielu marketach numery wolnych kas wyświetlane są na ekranach. Ktoś w ramach swoich obowiązków służbowych czyta te komunikaty za mnie i mówi mi wprost, jak mam je interpretować. 

Bardziej troskliwie prowadzony za rękę czułem się chyba tylko w urzędzie wydającym karty ubezpieczenia społecznego. Już w progu przywitał mnie mężczyzna, który – zapytawszy, co mnie sprowadza – pobrał w moim imieniu numerek i wręczył mi odpowiedni formularz do wypełnienia. I choć zazwyczaj w takich sytuacjach petenci korzystaliby z wyświetlanych na ekranie komunikatów, tutaj pieczę nad kolejką sprawował koordynator z krwi i kości. Wyczytywał on kolejne numery, grupował ludzi w rzędzie, a jego kolega wskazywał, gdzie dokładnie mają się ustawić. Mógłbym przysiąc, że ostatni raz z takim traktowaniem miałem do czynienia w przedszkolu. Choć nawet tam nie trzeba było aż tylu osób, by zapanować nad grupką podopiecznych.

W kategorii zawodów niekoniecznie niezbędnych, ale przynajmniej ułatwiających życie w USA znaleźć można takie, których zasadność wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą. Moim ulubionym przykładem są dublerzy sygnalizacji świetlnej. Nie jest to zapewne oficjalna nazwa tej profesji, lecz w praktyce właśnie na tym zasadza się ich rola w życiu społecznym. Pełnią ją umundurowani funkcjonariusze policji zaopatrzeni w gwizdek oraz dużą dawkę odporności na uliczny hałas i kłęby silnikowych spalin. Spotkać ich można pośrodku ruchliwych skrzyżowań, na których najczęściej nie dzieje się nic poza tym, że odbywa się tam regularny ruch kołowy. Nie ma żadnych remontów, przebudów czy innych odchyleń od normy. Ot, stoi tam jakiś biedaczyna wyłącznie po to, by pokazywać kierowcom dokładnie to samo, co prezentują właśnie kompletnie sprawne sygnalizatory świetlne. Przyszło mi kiedyś do głowy, że to jakaś forma szkolenia dla początkujących policjantów z drogówki, ale niektóre twarze widuję już od tak dawna, że zwątpiłem, by komukolwiek potrzebne było aż tak wielogodzinne szkolenie.


Wróćmy jednak do objaśniania życia w formie pisemno-obrazkowej. Kryje się tam jeszcze jedna bardzo istotna kategoria – nauka poprzez zabawę. Nierzadko sprawa dotyczy kwestii tak istotnej jak segregacja odpadów. Dla przykładu producent plastikowych toreb z mydłem do uzupełnienia informuje, że opakowanie po opróżnieniu wykorzystać można ponownie w charakterze – uwaga! – wzmacniacza żółwiej skorupy, maski nakładanej na twarz do snu, a nawet jako kostium sumo dla wiewiórki. Nieco bardziej filozoficzne rozważania znalazłem kiedyś na torbie zakupowej. Pada tam pytanie, czy umieszczenie owej torby w ramce i zawieszenie jej na ścianie jest przejawem ponownego użycia czy raczej recyklingu. Stanowisko w tej sprawie zajął wytwórca innych toreb. Według niego takie zastosowanie określać należy dumnym mianem upcyklingu. Czy ten pierwszy wda się z nim w polemikę? Aby się przekonać, muszę pewnie poczekać aż wyczerpie im się partia toreb i zaprojektują nową grafikę.





Na koniec wrócę jeszcze do wspomianych już warsztatów dziennikarskich. Istnieje ponoć kardynalna zasada objaśniania świata. Każe ona zakładać, że odbiorca nie wie nic na temat tego, co my uważamy za oczywiste, jednak stanowczo zabrania traktować go jak idiotę. 

Wpadło mi kiedyś w ręce opakowanie detergentu, którego producent zdaje się kompletnie nie rozumieć owej zasady. Jak czytamy na etykiecie, jego środek czyszczący składa się w 5 procentach z kwasu cytrynowego, a w 95 procentach z... innych składników. No chyba, że mamy do czynienia z dezynfekcyjną homeopatią.



4 komentarze:

  1. Z jednej strony to zabawne a z drugiej te wszystkie objaśnienia kojarzą mi się ze słynnymi procesami o wielkie odszkodawania, bo producent nie uprzedził o czymś konsumenta. Co do "Małego księcia", pewnie jestem w mniejszości, ale nie lubię tej książki i nie rozumiem zachwytów nad nią. Czytałam trzy razy na róznych etapach mojego zycia i wciąż mam takie samo zdanie.
    Napiszesz coś więcej o dziennikarskich warsztatach? Oczywiście za jakiś czas, jak już trochę na nie pochodzisz i coś napiszesz na zaliczenie. Ciekawa jestem oceny prowadzącego, w końcu będziesz pisał europejską a nie amerykanską głową ;)
    Masz jakieś przemyslenia odnośnie wyborów prezydenta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam często wrażenie, że chęć uniknięcia potencjalnego pozwu jest w USA istotną przyczyną wielu objaśnień, ale z pewnością nie główną przyczyną. Tutaj naprawdę można zapytać o wszystko i uzyskać rzeczową odpowiedź, nie czując się przy tym jak kretyn. Podoba mi się, że w Ameryce raczej nikt nie patrzy na mnie z góry tylko dlatego, że nie wiem czegoś, co inni uważają za oczywiste. Nam, Polakom, często brakuje takiej wyrozumiałości.

      Co do "Małego księcia", to moim zdaniem jest to książka pełna uroku pojmowanego na francuską modłę. Sporo w niej zachwytu pięknem, przyjaźnią i najdrobniejszymi urokami życia. Coś, co znamy chociażby z "Amelii" czy "Pana od muzyki". Nie każdemu odpowiada taka estetyka. Co więcej, "Mały książę" jest według mnie stuprocentowo skierowany do dzieci. To nie jest disneyowska historia familijna, z której każdy weźmie coś dla siebie. Jeśli sięga się po tę książkę później niż we wczesnym dzieciństwie, to odbiera się ją jak naiwną opowiastkę dla pięknoduchów. I tyle.

      Warsztaty dziennikarskie bardzo przypadły mi do gustu. Zobaczymy, czy przełożą się na jakąś faktyczną poprawę mojego pisania. A przy okazji na jakąś historię wartą opowiedzenia.

      O polityce nie napiszę za wiele, bo traktuję ten blog jako rodzaj odskoczni od niej. Z całą pewnością ogromne ilości nowojorczyków (i nie tylko) szalały wczoraj na ulicach ze szczęścia. Prezydent Trump był zjawiskiem, którego większość Amerykanów miała już serdecznie dość i to jest główny komunikat, jaki popłynął właśnie w świat. Wcale nie oznacza on jednak, że ludzie mają tu dość rządów republikańskich, o czym świadczą chociażby wyniki wyborów do Kongresu. Ogromne nadzieje rozbudziła za to nowa pani wiceprezydent. Kto wie, może po raz kolejny fala zmian przyjdzie do Europy z Ameryki? Czas pokaże. Skoro zaś pytasz, co ja sam o tym wszystkim myślę, to odpowiem najkrócej jak się da: Ufff.

      Usuń
    2. Z tezą o brak wyrozumiałości w Polsce, mogę się zgodzić. I ten brak obejmuje wiele aspektów. Chociaż muszę przyznać, że ostatnio sama nie miałam wyrozumiałości, gdy zobaczyłam, jakie cv zaszczyciły skrzynkę mailową. Jestem załamana, że w dobie dostępności informacji, formularzy,wujków i cioć dobra rada,takie kwiatki ludzie wysyłają. W ogóle mam wrażenie, że coraz gorzej wśród ludzi z umiejętnością czytania ze zrozumieniem i z poziomem takiej podstawowej wiedzy. I chociaż sama zdaje sobie sprawę, że sama wiem, że nic nie wiem, czasem brakuje mi tej wyrozumiałości. Widocznie przecietna Polka ze mnie. Mój mąż pod tym wzgledem rózni się diametralnie ode mnie, to pewnie przez te amerykańskie geny 😂
      Co do "księcia", to czytałam jako dziecko, starsza młodzież i dorosła i nic 🤷‍♀️
      Co do Twojego "ufff", to może przedwczesne ;)

      Usuń
    3. Owszem, bardzo to wszystko być może. :)

      Usuń