niedziela, 13 grudnia 2020

Zakazany ogród


Na skraju Lexington Avenue niczym zawalidroga wyrasta niewielki, malowniczy Gramercy Park. Gdy chcę przedostać się dalej na południe, muszę go obejść z jednej ze stron. Park jest odseparowany od chodnika ogrodzeniem, więc podziwiam go spomiędzy metalowych prętów. Przystrojona choinka ustawiona w samym sercu kusi mnie, by wejść do środka. Brama jest jednak zamknięta na klucz. Wstęp do Gramercy Park mają bowiem tylko nieliczni, bardzo nieliczni. Historia pokazuje zaś, że bezprawne wkroczenie na jego teren może skutkować pozwem sądowym. 

Prywatny park na Manhattanie budzi we mnie większą zazdrość niż prywatne plaże nad Morzem Śródziemnym. Być może dlatego, że jest na wyciągnięcie ręki. Mogę go mijać choćby codziennie, obserwując jak gołębie czy wiewiórki nic sobie nie robią z barier wytyczonych przez człowieka. Na dodatek obiektyw aparatu bez trudu mieści się między prętami, pozwalając mi uchwycić kilka ukradkowych kadrów ze środka. A skoro nie widzę ogrodzenia, to już prawie jakbym tam był. 




Aż trudno uwierzyć, że to, co dziś stanowi Gramercy Park, jeszcze dwieście lat temu było pospolitym bagnem. W roku 1831, decyzją Samuela B. Rugglesa – prawnika, a zarazem prawowitego właściciela terenu – zostało ono osuszone, a potem przekształcone do znanej współcześnie postaci. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Ruggles – oprócz sporego kawałka błota na ówczesnych przedmieściach Nowego Jorku – dysponował również zmysłem urbanistycznym. Udowodnił to chociażby, zagospodarowując przestrzeń znajdującego się nieopodal placu, któremu nadał (funkcjonującą do dziś) nazwę Union Square. Niesiony falą uznania dla swego talentu nasz samozwańczy, acz zdolny architekt miejski wpadł na pomysł utworzenia prywatnego parku i ulokowania go w centralnej części swojej posiadłości. Pozostały teren przeznaczył pod budowę domów, w których zamieszkać mieli prominentni nowojorczycy. W ten sposób – kilkanaście lat i wiele tysięcy dolarów później – narodziło się osiedle skrojone na miarę miejscowej śmietanki towarzyskiej, w której skład wchodzili aktorzy, muzycy, politycy i inni ludzie sukcesu. Około roku 1881 wprowadził się tam nawet słynny już wówczas wynalazca Thomas Edison wraz z rodziną. Ruggels natomiast udowodnił, że pieniądze mogą procentować nawet wtedy, gdy wyrzuci się je w błoto.

Lokatorzy domów okalających Gramercy Park, oprócz możliwości obracania się pośród wyższych sfer, otrzymali w pakiecie jeszcze jeden atrybut pozwalający im wznieść się na wyżyny snobizmu – stali się wyłącznymi posiadaczami kluczy do parku. Oczywiście pod warunkiem zaakceptowania rocznej opłaty w wysokości 10 dolarów. Co ciekawe, elitarne reguły narzucone przez Rugglesa w XIX wieku obowiązują do dziś. Jedyne co się zmieniło to cena, która urosła od tego czasu ponad trzydziestokrotnie. Nie mówiąc już o tym, że kara za zgubienie klucza wynosi aż tysiąc dolarów, a dorobienie duplikatu na własną rękę jest ponoć bardzo trudne. Dba o to firma, która co roku wymienia zamki w bramach wejściowych, więc o intruzach nie może być mowy. 

Szczególnie boleśnie przekonała się o tym grupa czterdziestu uczniów z położonego nieopodal liceum. W roku 2001 ówczesny przewodniczący National Arts Club, Aldon James, wpuścił ich na teren parku, posługując się swoim kluczem. Zarządcy Gramercy Park uznali to za złamanie zasad i wytoczyli pozew przeciwko uczniom, oskarżając ich o bezprawne wkroczenie na teren posesji. Ostatecznie spór zakończył się ugodą, na mocy której każde z dzieci musiało wnieść opłatę w wysokości około trzydziestu tysięcy dolarów. W przypadku Aldona Jamesa zaś wydarzenie to było jedynie mało istotnym dodatkiem do listy zarzutów o malwersacje finansowe, jakich dopuścić się miał, kierując stowarzyszeniem. 

Od niemal stu lat istnieje jedna niezawodna i stuprocentowo legalna metoda gwarantująca dostęp do parku ludziom spoza zamkniętego kręgu. Aby z niej skorzystać, należy wykupić nocleg w pobliskim Gramercy Park Hotel. Na życzenie gości pracownik hotelu wprowadza ich do parku, zamyka za nimi bramę, a potem odbiera o umówionej godzinie. Mimo że ceny pokoi oscylują w granicach czterystu dolarów za noc, hotel cieszy się ponoć niemałym zainteresowaniem. 


Paradoksalnie, im więcej dowiaduję się o Gramercy Park, tym mniej mam ochotę wejść do środka. Nawet ci, którzy dysponują kluczami, uskarżają się niekiedy na panujące tam reguły. W parku nie wolno na przykład wyprowadzać zwierząt, ani grać w jakąkolwiek grę, która "wznieca spory i złe samopoczucie". Wszystko to w imię zachowania niezmiennej, XIX-wiecznej atmosfery. Ja zaś, pozostając po współczesnej stronie ogrodzenia, wracam w okolice parku po zmroku, by sfotografować rozświetloną lampkami choinkę. Nim się spostrzegę, w moje ślady idą jeszcze cztery kolejne osoby. Przystają obok mnie, wyciągają telefony i uwieczniają świat za żelazną bramą. A potem cierpliwie obchodzą park dookoła. 



Źródła:

3 komentarze:

  1. Na wszystkim można zarobić - nawet na błocie widocznie. Uważam, że to snobizm - park dla wybranych, jak się ma pieniądze to można wszystko ? Brak zrozumienia zasad dobra społecznego. Mogli otworzyć park, postawić skrzynkę na datki , które być może częsciowo pokrywałoby koszty utrzymania. Zupełnie mi się nie podoba to zamknięcie , a dodatkowo te sztywne obowiązujące reguły, choć sam park bardzo ładny. Widzę, że słoneczna pogoda dopisuje, pzdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sposób, jaki proponujesz, funkcjonuje już kilka parków w Nowym Jorku, np. znany z filmów Madison Square Park. Wstęp do niego mają wszyscy, a w Internecie toczy się zbiórka na jego utrzymanie. No i można tam spędzać czas znacznie bardziej aktywnie niż tylko kontemplując przyrodę.

      Ja również wolę takie pojmowanie zasad dobra społecznego. No, ale każdy ma prawo ze swoją własnością robić, co mu się podoba. Nawet snobować się i zadzierać nosa. Chociaż ściganie grupy nastolatków za to, że weszli do parku, a potem wyciąganie niemałej kasy od ich rodziców uważam za grubą przesadę. Wikipedia podaje, że policja miała więcej wyrozumiałości niż zarządcy parku. Gdy ją wezwano, by przegnać rzekomych intruzów, odmówiła interwencji.

      Usuń
  2. A to widzisz, nie sądziłam , że parki w ten sposób zarabiają , czyli da się , ale właśnie jak nie ma woli właściciela , to snobizm , kasa i dobro wspólne nie osiągnie kompromisu. Policja chociaż miała rozsądek nie zajmowania sie bzdurami.

    OdpowiedzUsuń