wtorek, 1 grudnia 2020

Dziękczynienie oczami kosmity


Patrząc na Święto Dziękczynienia oczami Europejczyka, czuję się jak przybysz z innej planety. Historię związaną z tym dniem kojarzę jak przez mgłę, tradycję obchodów znam jedynie z filmów, a współczesny kontekst kulturowy jest mi kompletnie obcy. W tym roku wreszcie mam okazję zbadać sprawę od środka. Zwłaszcza, że zostałem zaproszony na świąteczną kolację. 

W gruncie rzeczy moją dotychczasową wiedzę w temacie Święta Dziękczynienia mógłbym zawrzeć w jednym zdaniu: To taki dzień, w którym Amerykanie spotykają się w rodzinnym gronie, by zjeść pieczonego indyka. Na pytanie, kiedy obchodzone jest Święto Dziękczynienia jeszcze do niedawna odpowiadałem z dokładnością do miesiąca (jakoś w listopadzie, prawda?). Co do tego zaś, czy jest to święto o charakterze religijnym czy świeckim już kompletnie nie miałem zdania. Dziś zresztą nadal go nie mam, ale wiem przynajmniej, że jest to właśnie kwestia zdania. 

Zacznijmy od ustalenia terminu: Święto Dziękczynienia obchodzone jest w USA w czwarty czwartek listopada. Nawet się nie łudzę, że zdołam to zapamiętać. Za to Amerykanie chyba lubią takie arytmetyczne zagadki. W każdym razie upraszcza im to planowanie urlopu i oszczędza bolesnych rozczarowań. Sądzę, że każdy, kto będąc uczniem, poczuł się skrzywdzony, gdy Dzień Nauczyciela przypadał akurat w niedzielę, doskonale wie, co mam na myśli. 

Teraz szybki rzut oka na historię: Około czterystu lat temu – po wyczerpującym rejsie – do brzegów Ameryki dobił niewielki statek Mayflower z angielskimi osadnikami na pokładzie. Nasi dzielni zdobywcy i gorliwi protestanci lub też bezlitośni najeźdźcy i pazerni bandyci (a najpewniej wszyscy z nich po trochu) na dzień dobry musieli zmierzyć się ze srogą zimą i kurczącymi się zapasami. Z pomocą przyszli im rdzenni mieszkańcy z plemienia Wampanoag, którzy podzielili się swoją żywnością i nauczyli przybyszów uprawiać ziemię. Anglicy zaś, zebrawszy upragnione plony, zaprosili ich na dziękczynną ucztę czyli tradycyjne staropolskie dożynki. Wedle narracji osadników, adresatem dziękczynienia miał być Stwórca, który troskliwie doglądał owego agrokulturowego przedsięwzięcia z wysokości niebios. Stąd też zresztą bierze się przekonanie o chrześcijańskim charakterze święta obchodzonego po dziś dzień ku upamiętnieniu tamtych wydarzeń. 

Rdzenni Amerykanie mają na sprawę zgoła odmienny pogląd. Bynajmniej nie chodzi im o to, czyj bóg w większym stopniu przyczynił się do obfitości plonów, lecz o sposób, w jaki opowiada się o tamtych wydarzeniach kolejnym pokoleniom. Nie jest tajemnicą, że w relacjach między kolonizującymi a kolonizowanymi znacznie częściej dochodziło do brutalnych rzezi niż do beztroskiego ucztowania. Począwszy od 1970 roku w dniu Święta Dziękczynienia grupy ludzi gromadzą się więc, by uczcić ofiary tamtych konfliktów.

Zaopatrzony w całą tę wiedzę udałem się na Brooklyn do mieszkania znajomych, którzy zaprosili mnie do siebie. Ze względu na pandemię nasze spotkanie miało charakter kameralny. Krótko mówiąc – dobrze znane twarze w zupełnie nieznanej sytuacji. Specjalnie na tę okazję rolę przewodnika po arkanach amerykańskiej kultury objął samozwańczy szef kuchni, a co najważniejsze Amerykanin. Wprawdzie dwujęzyczny i ze sporą europejską domieszką, ale skoro twierdzi, że jest z ju-es-ej, to nie będę mu – za przeproszeniem – zaglądał w genealogię. 

Gwiazdą wieczoru – ma się rozumieć – był pieczony indyk. Z gatunku tych dużych, zupełnie jak w filmach. Kto by pomyślał, że w Stanach, kupując indyka, trzeba mieć na uwadze rozmiary swojego piekarnika? Lub odwrotnie – kupić piekarnik na miarę swoich drobiowych ambicji. 

Zgodnie z tradycją na dziękczynnym stole wylądowały też słodkie ziemniaki, purée, farsz do indyka, żurawina, ciasto z dyni i wiele innych pyszności. Co ciekawe, żadne z nich (z indykiem włącznie) najprawdopodobniej nie pojawiło się na uczcie zorganizowanej czterysta lat temu. Jak wyznał mi przewodnik i kucharz w jednej osobie, co pewien czas producentom takiego czy innego produktu udaje się przekonać Amerykanów, że ich wyrób jest nieodłącznym elementem tradycji, dzięki czemu świąteczny jadłospis obrasta wciąż w nowe pozycje, a farmerzy mają zagwarantowany popyt. 

W filmach i serialach obowiązkowym elementem dziękczynnej kolacji jest transmisja meczu futbolu amerykańskiego, która faktycznie cieszy się w Stanach ogromną popularnością. Na żywo śledzi ją około trzydziestu milionów osób. Nie miałem za to dotychczas pojęcia o istnieniu jeszcze jednej tradycji, która w tym dniu gromadzi Amerykanów przed telewizorami. Jest nią doroczna parada na Broadway'u. Począwszy od lat dwudziestych ubiegłego wieku organizuje ją dom handlowy Macy's. Do złudzenia przypomina mi ona znane z Europy pochody karnawałowe. Różnica jest jednak taka, że zamiast figur nawiązujących do bieżących wydarzeń na świecie, tutaj w rolach głównych występują dmuchane, kilkunastometrowe balony reprezentujące w większości postacie z bajek. Dla porządku dodam, że relacja z tegorocznej parady ciągnęła się przez trzy godziny, więc przypuszczam, że mało kto śledził ją z zapartym tchem.

Sowicie nakarmiony, czując się już nieco mniej jak kosmita, miałem wreszcie wrażenie, że prawdziwie zgłębiłem tajniki Święta Dziękczynienia. A wtedy mój samozwańczy amerykański mentor odsłonił przede mną ostatnią tajemnicę. Otóż, abstrahując od całej otoczki, Święto Dziękczynienia to taki dzień, w którym Amerykanie spotykają się w rodzinnym gronie, by zjeść pieczonego indyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz