środa, 6 stycznia 2021

Prawie jak w "Kevinie..."

Miniony rok nie sprzyjał poznawaniu miejscowych tradycji. Na każdym kroku coś było odwoływane, ograniczane, upraszczane lub przenoszone do Internetu. Na szczęście obchodzone niedawno Święta Bożego Narodzenia dostarczyły kilku atrakcji, którym nie przeszkodziła nawet pandemia. Wszystkie mają charakter plenerowy, stosunkowo długoterminowy i rozgrywają się w zasięgu półgodzinnego marszu od mojego domu. Ubierzmy się więc ciepło i ruszajmy na spacer po Midtown. 

Skoro wspomniałem o ciepłej odzieży, to dla precyzji wypada mi również zdradzić tajniki mojego innowacyjnego, zimowego systemu ubierania się. Jego najważniejsza reguła mówi, że puchową kurtkę najlepiej narzucić na grzbiet dopiero na klatce schodowej. W mieszkaniu jest na to stanowczo zbyt gorąco. Nawet przywdzianie swetra należy zostawić na ostatnią chwilę. A i to nie gwarantuje, że nie będę spocony zanim zawiążę sznurówki od butów. O kompletnym szalikowo-rękawiczkowym rynsztunku nie zamierzam nawet słyszeć, dopóki nie poczuję na sobie choć odrobiny chłodu. W zupełności wystarcza, że – zamykając mieszkanie – mam na sobie odzież wierzchnią w składzie: czapka (co po części zwalnia mnie z obowiązku czesania włosów) i maseczka (która – jak z radością odkryłem – chroni również przed nieprzyjemnym, zimowym wiatrem). O resztę akcesoriów zatroszczę się dopiero w drodze do bramy wyjściowej.

Wychodzę na ulicę i kieruję się na północ. Ilekroć natrafiam na czerwone światło, odbijam w lewo. Przecinam w ten sposób Park Avenue, a potem Madison, by wylądować ostatecznie na Piątej Alei. Mijając bibliotekę, zaglądam do Bryant Park, gdzie rozstawiła się tradycyjna wioska zimowa. Roi się tam od typowych w takich miejscach straganów z ozdobami choinkowymi i pomysłami na prezenty. Za to w przeciwieństwie do Weihnachtsmarktów, jakie pamiętam z Niemiec, ten nowojorski nie roztacza woni przypraw do grzańca, nad czym – prawdę mówiąc – trochę ubolewam. Jak się wkrótce przekonuję, rolę jarmarcznego napoju pełni tutaj grzany cydr ze słonym karmelem. Jego nazwa jest dość myląca, bo wcale nie chodzi o cydr spotykany w Europie, ale o bezalkoholowy napój jabłkowy, który w smaku do złudzenia przypomina szarlotkę. Tyle tylko, że w płynie. Na dodatek świetnie zastępuje grzane wino.

Stoiska w Bryant Park

Lodowisko w Bryant Park

Dopijam ostatni łyk i ruszam dalej Piątą Aleją. Po mojej prawej wyłaniają się dwie wieże Katedry św. Patryka, lecz uwagę przechodniów całkowicie zagarnia sąsiadujący z nią od niemal stu lat ekskluzywny dom handlowy "Saks". Dzieje się tak za sprawą świątecznych ornamentów, którymi pokryto niedawno fasadę budynku. Nastrojowa muzyka i towarzyszący jej spektakl świetlny dominują nad miejskim gwarem. W jakiś niepojęty dla mnie sposób bożonarodzeniowa tradycja całkiem dobrze odnajduje się w takim lukierkowym, nieco kiczowatym entourage'u. 

Dom handlowy "Saks" przy Piątej Alei

Jedna z witryn domu handlowego "Saks"

Po chwili zerkam na drugą stronę ulicy, gdzie wdzięczy się do przechodniów Centrum Rockefellera. Ich sezonowe lodowisko zajęło swoje stałe miejsce pośrodku Rockefeller Plaza, przywracając temu placu nieco życia po pandemicznej pustce. Trochę wstyd się przyznać, że spacerując tędy miesiąc temu niemal przegapiłem 23-metrową choinkę. Świąteczne drzewko ustawiane jest tam od 1931 roku. Na początku grudnia spowijała je jednak gęsta sieć rusztowań, więc na pierwszy rzut oka prezentowało się raczej jak budynek w remoncie. Co ciekawe, tegoroczna choinka – jeszcze zanim zdążyła zabłysnąć lampkami – zyskała już nieoczekiwaną sławę. Jak się okazało, przetransportowano ją do Nowego Jorku wraz z ukrytą wśród gałęzi miniaturową sową. Ta, choć nieco spłoszona i wygłodzona, zdołała na szczęście przetrwać trudy transportu i stać się bohaterką dnia, zyskawszy imię Rocky (zdrobnienie od Rockefeller). 

Wróćmy jednak do choinki. Chcąc ją zobaczyć z bliska (już bez lokatora), należy przebyć specjalną trasę, którą wytyczono, by rozładować tłumy. Przedsięwzięcie to jednak nie na wiele się zdało, bo ludzie tłoczą się tak czy owak. Policja wprawdzie kieruje ruchem pojazdów, ale pieszymi się już nie interesuje, więc na własną rękę trzeba zorientować się, gdzie formuje się kolejka. W efekcie powstają hałaśliwe skupiska ludzi, których przezornie wolę unikać. Wobec tego, zamiast pchać się w oko cyklonu, znajduję sobie punkt obserwacyjny, z którego bez problemu udaje mi się sfotografować choinkę w pełnej krasie.

Wysyłam naprędce to i kilka innych zdjęć znajomym, którzy niemal jednocześnie odpowiadają, że przypomina im się "Kevin sam w Nowym Jorku". Faktycznie, jedna z końcowych scen filmu toczy się właśnie pod choinką na Rockefeller Plaza. U mnie finał będzie jednak nieco inny. Dlatego, że tuż po Nowym Roku świąteczne drzewka znacznie częściej niż na ekrany trafiają na nowojorskie ulice w formie smutnych, choinkowych cmentarzysk jak to poniżej.



P.S. Jeśli ciekawi Cię, jak wygląda sowa Rocky i jak potoczyły się jej dalsze losy, polecam poniższy artykuł:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz