środa, 6 października 2021

Niebawem przylecę do Polski

Niebawem przylecę do Polski po niemal dwuletniej przerwie. Jeszcze nie do końca potrafię w to uwierzyć. Przecież nie raz już planowałem tę podróż, a potem ciągle coś sprawiało, że musiałem ją odłożyć na bliżej nieokreśloną przyszłość. Może więc lepiej się jeszcze nie nastawiać, żeby zaoszczędzić sobie potencjalnych rozczarowań?

środa, 4 sierpnia 2021

Sam w Nowym Jorku


W Nowym Jorku nigdy nie jesteś sam. Gdy wczesnym rankiem zamykasz za sobą drzwi mieszkania i zbiegasz po schodach, zazwyczaj mijasz dozorcę, który kiwa do Ciebie przyjaźnie na dobry początek dnia. Chwilę później spostrzegasz, że przed domofonem stoi akurat listonoszka. Wpuszczasz ją do środka, a ona częstuje Cię uśmiechem i dziękuje, że przytrzymałeś jej drzwi. Gdy wychodzisz na ulicę, rozpieszczają Cię oznaki poranka. Podziwiasz cienie, jakie rzucają schody przeciwpożarowe w promieniach wschodzącego słońca. Czujesz mieszankę pączków z kawą i bajgli z jajecznicą serwowanych z samochodowych przyczep, przed którymi ustawiają się zaspani nowojorczycy. Skręcasz ze swojej ulicy i jesteś na alei. Kilka kroków dalej zatrzymujesz się na światłach. Nim zaświeci się zielone, jesteś już otoczony wianuszkiem osób. Ruszacie jak na komendę i pędzicie przed siebie w jednym tempie. W strumieniu ludzi udaje Ci się odróżnić kolory smyczek, na których zwisają identyfikatory z nazwiskami. Co chwilę rozpoznajesz w tłumie kogoś, kto pracuje w tej samej firmie co Ty. Nie znacie się, ale już na starcie coś was łączy. Chociażby to, że w recepcji macha do was ten sam ochroniarz. Poczciwy facet. Już od dawna rozpoznaje nawet Twoją twarz. Docierasz na swoje piętro, a tam kolejna recepcja. Kolejne w Twoim życiu "Cześć, jak się masz?" i kolejne "Dziękuję, dobrze. A Ty?". Pokonujesz labirynt korytarzy, by dotrzeć do swojego biurka. Przez najbliższe osiem godzin, jak niemal każdy dorosły człowiek, zamierzasz oddać się pracy, którą – jak nie każdy dorosły człowiek – naprawdę lubisz. W przerwach omiatasz wzrokiem nagłówki w internetowym wydaniu New York Timesa i wiesz już, o czym dziś możesz porozmawiać z koleżankami i kolegami zgromadzonymi wokół ekspresu do kawy. Choćby nie wiem co, zawsze formujecie zgrabne kółeczko niczym nastolatki na parkiecie podczas szkolnej dyskoteki. W waszej grupce pięciu, może sześciu osób nie znajduje się ani jedna para przedstawicieli tego samego kraju. Na szczęście wszyscy są dla siebie mili i uprzejmi, nie zdradzając najmniejszych oznak uprzedzeń. Wolicie żyć w zgodzie i nie chcecie niepotrzebnie psuć atmosfery. Dopijacie ostatnie łyki kawy i ruszacie każde w swoją stronę. Dwie osoby przed powrotem do pracy idą jeszcze na partię piłkarzyków. W myślasz nazywasz ich nierobami. Ty sam zaś czujesz już w ciele działanie świeżo dostarczonej porcji kofeiny, więc zabierasz się na dobre do pracy. Przynajmniej do momentu, aż głód przypomni Ci, że nadeszła pora lunchu. Tu dopiero rozlewa się przed Tobą morze możliwości. Zwłaszcza, jeśli pozwalasz sobie zjeść dziś coś w mieście. Cieszysz się już na myśl, że przez najbliższy kwadrans Ty i kilku Twoich najbliższych współpracowników będziecie przeglądać w pośpiechu Internet i spoglądać na siebie nawzajem w oczekiwaniu, że któreś z was rzuci jakąś oszałamiającą propozycję. Gorzej, jeśli dziś przypada akurat ten dzień, kiedy zawartość portfela pozwala Ci jedynie na to, żeby wrócić do domu i poszukać w zamrażarce czegoś do podgrzania. No, ale grunt, że jest się czym posilić. Jesz, spoglądasz na zegarek i stwierdzasz, że pora wracać do biura. Tym razem portier Cię ignoruje. Przecież już raz się dziś z Tobą witał. Wdrapujesz się z powrotem na swoje piętro. Wiesz, że na celebrowanie poobiedniej kawy nie masz już czasu, więc w pośpiechu podkładasz pod ekspres papierowy kubek, a potem wracasz do swojej jaskini. Używasz dokładnie tego słowa, ponieważ Twoje biuro nie ma okna. Nie jesteś jeszcze dość ważny w swojej firmie, by je mieć. Jeśli chcesz wiedzieć, jaka jest pogoda, wystarczy, że załadujesz w komputerze obraz z internetowej kamery. Zazwyczaj wybierasz wtedy Twój ulubiony podgląd na Times Square. Nie masz pojęcia, dlaczego wybierasz akurat to ujęcie. Zwłaszcza, że w ogóle nie masz ochoty tam iść. Po pracy zmierzasz raczej w stronę supermarketu. Nie chce Ci się robić zakupów, ale wiesz, że potrzebujesz uzupełnić zapasy. Wkurza Cię, że słońce już zachodzi, bo znowu zostałeś w biurze po godzinach, ale i tak nie liczysz na krótsze kolejki w sklepie. Wprost przeciwnie, przecież nie Ty jeden wracasz do domu o tej porze. Na chodniku drogę przebiega Ci karaluch. Uważasz, żeby go nie zdepnąć. Wiele osób ostrzegało Cię już, że łatwo w ten sposób przenieść jaja do mieszkania i dorobić się zgrai nieproszonych gości. Kilka kroków dalej musisz przejść pod rusztowaniem. W przewężeniu, jakie się przez nie utworzyło trudno jest swobodnie mijać przechodniów idących z naprzeciwka. Przepuszczasz jedną starszą osobę, ale tuż za nią wpycha się jeszcze cały sznurek ludzi. Powstaje mały zator. Przechodnie stojący za Tobą tracą cierpliwość i wpychają się przed Ciebie. Tylko ostatni jeleń przepuszcza kogoś w Nowym Jorku. Docierasz w końcu do supermarketu. Ustawiasz się w kolejce do wejścia. Przed Tobą kilkadziesiąt osób. Większość z nich pochłonięta swoimi smartfonami. Ktoś z nich ma poplamioną koszulę, ktoś inny ma dziurawą bluzę, a tam dalej komuś spodnie ledwie trzymają się na tyłku. Nowy Jork to specyficzna stolica mody, w której prawie każdy wygląd jest właściwy, ale prawie żaden nie jest godny czyjejkolwiek uwagi. Nie ma więc sensu przejmować się detalami. Nie ma sensu wzywać pogotowia do człowieka leżącego na ulicy, bo ratownik wybudzi go jedynie z narkotycznego otumanienia i spojrzy na Ciebie z wyrzutem, dając do zrozumienia, że niepotrzebnie go wzywałeś. Nie ma sensu przestrzegać przepisów ruchu drogowego, jeśli jedzie się na rowerze. Nie ma sensu tracić cierpliwości, czekając aż jakiś zawalidroga z tablicami rejestracyjnymi z innego stanu ruszy ze skrzyżowania, skoro można go obtrąbić i zwyzywać. "Welcome to New York City, you sucker!" Jesteś sam w Nowym Jorku? Tutaj każdy jest sam.


wtorek, 27 lipca 2021

It's soooo exciting!


Amerykanie mają chyba jakiś gen egzaltacji, który u mnie nie występuje. Nie umiem tryskać entuzjazmem na widok dorodnego bakłażana upolowanego w sekcji owocowo-warzywnej supermarketu albo rozpływać się w zachwycie nad smakiem wysoko przetworzonych i równie wysoko przesłodzonych ciastek Pop-Tarts (koniecznie o smaku mrożonych truskawek) podgrzanych w tosterze i spożywanych na śniadanie. Za to Amerykanie potrafią. Przynajmniej niektórzy. A ja patrzę na nich i nie dowierzam. Niemniej, pracuję nad tym.