piątek, 1 lipca 2016

V jak Verspätung... czyli o niepunktualności kolei


Gdy kilka lat temu emocjonowaliśmy się przygotowaniami do EURO 2012, pośród licznych doniesień medialnych docierały do nas komunikaty o bieżącej kondycji naszego transportu. W pewnym momencie padło nawet dumne stwierdzenie, że punktualność PKP Intercity osiągnęła poziom kolei niemieckich. Brawo! Któż nie ucieszyłby się z faktu, że nasz rodzimy przewoźnik, który od wielu lat z całą pewnością nie przyzwyczajał nas do luksusów, zdołał wreszcie zrównać się pod tak istotnym względem jak czasowość połączeń ze swym odpowiednikiem zza Odry? Zapomniano tylko dodać, że Deutsche Bahn (w skrócie DB) to spółka nie ciesząca się wśród pasażerów najlepszą opinią, a co najistotniejsze – jej grzechem głównym jest notoryczna niepunktualność. 

Mamy się więc z czego cieszyć czy nie? Odpowiedź na to pytanie nie jest natychmiastowa. W pierwszej kolejności trzeba rozróżnić dwa rodzaje połączeń oferowanych przez DB – krótko- i długodystansowe. Te pierwsze pod wieloma względami mogą uchodzić za wzór do naśladowania. Nie minę się zbytnio z prawdą, jeśli stwierdzę, że niemieckie koleje regionalne docierają do niemal każdej zatęchłej dziury w tym kraju. Na dodatek pociągi kursują na tyle często, że jeśli spóźnisz się z dotarciem na stację, możesz mieć pewność, że w rozsądnym czasie załapiesz się na następne połączenie. Komfort jazdy również nie dostarcza powodów do narzekań – wagony są w bardzo dobrym stanie, a miejsc siedzących na ogół nie brakuje. Nawet w kwestii punktualności nie jest wcale tak źle. Co prawda komunikaty z megafonów informujące o tym, że nasz pociąg ist heute circa 5 Minuten später (niem. jest dziś opóźniony o około 5min.) wybrzmiewają nieco częściej niż byśmy sobie tego życzyli, jednak nie są to jeszcze sytuacje, które doprowadzają nas do wściekłości.

Na osobną uwagę zasługuje aspekt finansowy podróżowania z DB. Ceny biletów potrafią bowiem niejednego turystę przyprawić o zawrót głowy. Nawet moi niemieccy znajomi zgodnie twierdzą, że bilety kolejowe są w tym kraju stanowczo zbyt drogie. Dla przykładu, trwająca niecałą godzinę podróż pociągiem regionalnym z Kolonii do Akwizgranu (odległość ok. 80km) to wydatek 17,50€ od osoby. W Polsce za pokonanie podobnego dystansu zapłacilibyśmy trzy razy mniej, jednak z całą pewnością czas jazdy byłby znacznie dłuższy, więc porównanie samych tylko cen biletów nie jest do końca uczciwe. Wypada też dodać, że siatka niemieckich połączeń regionalnych jest tak skonstruowana, by oszczędni pasażerowie byli w stanie poruszać się na dowolnie długich dystansach, korzystając wyłącznie z najtańszych pociągów. I tutaj sprawa finansów przedstawia się już zupełnie inaczej. Jeśli przykładowo planujesz pokonać cały kraj ze wschodu na zachód badź z południa na północ i nie przeszkadzają Ci liczne przesiadki, wystarczy, że zaopatrzysz się w imienny karnet dobowy. Najpopularniejszym z nich jest (obowiązujący w sobotę bądź niedzielę) Schönes-Wochenende-Ticket, którego cena per capita drastycznie spada, gdy podróżujesz w grupie od dwóch do pięciu osób.

W dalszej części wywodu ochów i achów będzie już znacznie mniej. Pora bowiem przejść, a raczej przesiąść się do pociągów klasy InterCity (IC) oraz InterCity Express (ICE). Ich mocne strony są co prawda niebagatelne, lecz wymienianie ich nie zajmuje niestety zbyt wiele czasu. Przede wszystkim są szybkie (zdecydowanie szybsze od mknącego po polskich szynach "Pendolino", choć nie aż tak szybkie jak pociągi europejskiej czołówki czyli Francji i Hiszpanii), do tego są komfortowe, no i jest ich naprawdę sporo. Znacznie częściej usłyszymy jednak głosy pasażerów narzekających na to, że pociągi dalekobieżne w Niemczech zaliczają koszmarne opóźnienia. Na dodatek zmiany w rozkładzie niejednokrotnie wprowadzane są na ostatnią chwilę, przez co wiele połączeń niespodziewanie "wyparowuje". Jakby tego było mało, podejrzanie często zawodzi system rezerwacji miejsc, a remonty torów lub sieci trakcyjnej ciągną się w nieskończoność. Co gorsza, mimo deklarowanych przez przewoźnika usilnych starań, oczekiwany przełom nie nadchodzi.

Od pięciu lat DB publikuje na swojej stronie miesięczne raporty punktualności pociągów. Jak oświadczył prezes spółki, Rüdiger Grube, upublicznienie tak szczegółowych danych miało na celu skonfrontowanie obiegowych opinii z twardymi faktami. Obawiam się jednak, że DB nie wyszło z tej konfrontacji zwycięsko. W pierwszej połowie tego roku tylko nieco ponad trzy czwarte pociągów dalekobieżnych przyjechało na czas. Dla porównania, w tym samym okresie punktualność kolei regionalnych w Niemczech utrzymywała się na poziomie 95%. Dodam, że za kryterium punktualności przyjmowane jest dotarcie pociągu do stacji końcowej z opóźnieniem mniejszym niż pięć minut. Warto o tym pamiętać, porównując statystyki z różnych krajów, bowiem w analogicznych badaniach Szwajcarzy przyjmują, że pociąg jest spóźniony, gdy dotrze dwie minuty po czasie, a Japończycy – nawet 1min. Niejako na otarcie łez Niemcy przytaczają jeszcze jeden wskaźnik określający spóźnienie poniżej 15min. W tym przedziale zmieściło się już nieco ponad 90% pociągów kursujących na długich dystansach. Jeśli więc jesteś w miarę wyrozumiałym pasażerem, a ciśnienie skacze Ci dopiero przy dotarciu na miejsce z większym niż kwadrans opóźnieniem, masz (tylko?) jedną szansę na dziesięć, że pociąg, którym właśnie podróżujesz, spóźni się w stopniu znacznym.

Ze swojej strony mogę dodać, że moje dotyczasowe podróże pociągami IC oraz ICE również nie zapadły mi w pamięci szczególnie pozytywnie. Jakiś czas temu przekonałem się już, że rezerwowanie miejsc siedzących (które w DB jest płatne) kompletnie mija się z celem. Przerobiłem w tej kwestii już chyba wszystkie możliwe scenariusze – na moim miejscu siedział już ktoś inny, komu system informatyczny przydzielił to samo miejsce; innym razem miałem rezerwację w wagonie, którego fizycznie nie było, a jeszcze innym mój pociąg nie pojechał, więc rezerwacja przepadła. Jeśli więc, przykładowo, wsiadasz na dworcu głównym w Berlinie do pociągu w kierunku Kolonii, a na wyświetlaczu nad Twoim fotelem wyświetla się napis, że to miejsce zarezerwowane jest dla pasażera podróżującego z Hannoveru do Dortmundu, nawet nie rozpoczynaj na ten temat rozmowy z konduktorem, bo na nic się to zda. Może tylko wzruszyć ramionami i przeprosić Cię za błąd systemu. Dzięki zarzuceniu zwyczaju rezerwowania miejsca zaoszczędziłem już całkiem sporo pieniędzy. Na dodatek wolnych miejsc siedzących jest zazwyczaj na tyle dużo, że mogę wybierać, czy wolę siedzieć przodem bądź tyłem do kierunku jazdy, od strony okna czy od korytarza itd. Rzadko też zdarzało mi się być wypraszanym przez kogoś, kogo nieświadomie podsiadłem.

Na temat opóźnień mógłbym się naprawdę solidnie rozpisać. Niejednokrotnie zdarzyło mi się już utknąć na peronie, obserwując jak przewidywane dotarcie pociągu przesuwane jest co pewien czas o kolejnych pięć minut, osiągając ostatecznie pułap 30-40min. Na dodatek, w tym roku aż dwukrotnie zaliczyłem już podróż z opóźnieniem znacznie przekraczającym dwie godziny, ale w obu przypadkach przyczyną były potrącenia (najprawdopodobniej samobójców rzucających się pod koła), więc trudno mieć o nie pretensje do przewoźnika. Najgorsze w takich przypadkach jest to, że opóźnienia w obliczu tak insensywnego ruchu kolejowego jaki jest w Niemczech błyskawicznie się kumulują. Jeśli więc konduktor ogłasza, że z takiego a takiego powodu spóźnimy się pół godziny, raczej mało kto traktuje jego słowa serio. Doświadczenie uczy bowiem, że owych trzydzieści minut może szybko przerodzić się w godzinę, a nawet więcej.

Na koniec rzućmy jeszcze okiem na rodzime podwórko. Urząd Transportu Kolejowego w Polsce opublikował na swoich stronach raport o punktualności przewozów pasażerskich w 2015 roku. Kryteria punktualności w naszym kraju w pełni pokrywają się ze stosowanymi w Niemczech, więc porównywanie wartości procentowych jest uzasadnione. Wnioski są dość oczywiste, możemy z czystym sumieniem przyznać rację tym, którzy cztery lata temu wieścili zrównanie rezultatów PKP Intercity oraz DB. Jak widać, w dalszym ciągu poziom ten pozostaje utrzymany. Inaczej sprawa się ma z pociągami "Pendolino". PKP zapewniały nas już w tym roku wielokrotnie, że najszybsza w Polsce kolej klasy EIC Premium bije rekordy popularności, a jej punktualność sięga obecnie aż 96%. Muszę zresztą uczciwie przyznać, że i ja dostrzegłem ostatnio znaczny skok jakościowy w podróżowaniu PKP.  Miejmy nadzieję, że wysoki poziom usług uda się zachować nawet wówczas, gdy liczba połączeń wzrośnie kilkukrotnie, choć na to drugie się akurat zbyt szybko nie zanosi.

Źródła:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz