Wyruszywszy z bukaresztańskiego dworca o podejrzanie znajomej nazwie
Gara de Nord, zmierzam
w stronę Transylwanii. Pociąg toczy się w ślimaczym tempie, a temperatura w bombardowanych lipcowym słońcem wagonach nie nastraja optymistycznie. Na szczęście betonowa szarzyzna za oknem rychło ustępuje miejsca znacznie przyjemniejszym dla oka plantacjom słoneczników. A to dopiero początek wizualnych fajerwerków.