czwartek, 25 lutego 2016

4711 – falsyfikat popularniejszy od oryginału


Turkusowy neon z napisem "4711 Echt Kölnisch Wasser" (niem. prawdziwa woda kolońska) wita podróżnych na dworcu głównym. Dokładnie ten sam tekst przewija się jeszcze wielokrotnie na budynkach, szyldach i reklamach porozmieszczanych na kolońskiej starówce. Flakoniki z numerem 4711 na etykiecie zapełniają półki w licznych drogeriach i sklepach z pamiątkami, ostentacyjnie wdzięcząc się do turystów. Ceny najmniejszych opakowań sięgają zaledwie kilku euro, dzięki czemu praktycznie każdy może sprawić sobie niepowtarzalny souvenir z jedynego w świecie miasta, od którego nazwy wywodzi się słynna Eau de Cologne. Komu może więc przyjść do głowy, że "4711" to w rzeczywistości marnej jakości falsyfikat?

czwartek, 18 lutego 2016

Wechselstube


Jedną z niezaprzeczalnych zalet pracy w kraju należącym do tzw. eurostrefy jest częściowe uwolnienie się od problemu wymiany pieniędzy przed każdą podróżą za granicę. Doprawdy szybko można przyzwyczaić się do wygody, jaką daje zerwanie z koniecznością każdorazowego odwiedzania kantorów i przestawiania się na funkcjonowanie w różnych walutach. Niestety, podróż do Polski, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii czy choćby któregoś z krajów skandynawskich wiąże się w dalszym ciągu z nieuchronnym powrotem do dawnych schematów. I choć sposobów pozwalających wymienić jedną walutę na drugą jest dziś całkiem sporo, nadal trudno uwolnić się od myśli, że ścierają się na tym polu dwa wzajemnie wrogie obozy, z których jeden ewidentnie poluje na frajerów, a drugi musi zabiegać o to, by nie dać się wykiwać.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Kamelle!


Karnawał dobiega końca. Ostatnie dni piątej pory roku to dla mieszkańców Kolonii niekończąca się impreza. Przyznaję, że momentami miałem już po dziurki w nosie związanego z tym wszechobecnego chaosu, ale dziś nawet trochę mi szkoda, że tegoroczne obchody w przeważającej części są już za mną.

czwartek, 4 lutego 2016

Kraków po azjatycku


Pewna doktorantka z Chin przyznała kiedyś – na wpół krytykując, na wpół tłumacząc swych rodaków – że popularny wizerunek Azjaty paradującego po ulicach z aparatem fotograficznym i pstrykającego na oślep tysiące zdjęć bierze się stąd, iż wielu z nich realizuje w ten sposób popularny plan "Europa w weekend". Przylatują na 2-3 dni do jednej ze stolic Starego Kontynentu w nadziei, że wykorzystają ten czas do maksimum. Krótko mówiąc, przybywają, by "zobaczyć wszystko". Można z nich drwić, można współczuć, a nawet – przy odrobinie dobrej woli – docenić ich godną podziwu wewnętrzną dyscyplinę. Świadomie naśladować raczej nie ma sensu. Pytanie tylko, co zrobić, gdy sami zachowujemy się podobnie niejako wbrew naszej woli?