wtorek, 26 września 2017

Miało być o Kanadzie...


Sobota po południu. W myślach przeklinam rażące słońce, bowiem mój europejski organizm o tej porze zwykł raczej kłaść się do snu. Zegarek wskazuje jedenastą... wieczorem. Od chwili, gdy wysiadłem z samolotu, minęła już okrągła doba, a ja wciąż jeszcze nie przestawiłem wskazówek na czas lokalny. Postanawiam wykorzystać to zaniedbanie, by przeprowadzić mały eksperyment: Od tej chwili telefon odmierzać będzie czas, w którym przyjdzie mi funkcjonować przez najbliższy tydzień, a zegarek na ręce pozostanie w Europie. Tam, gdzie mój dom, praca, znajomi, a także żołądek, jelita i zaspane powieki. Mam nadzieję, że w ten sposób łatwiej odnajdę się w chaosie spowodowanym sześciogodzinnym przesunięciem rytmu dnia.

czwartek, 7 września 2017

Tremendum et fascinans

 
Świadomość tego gdzie jestem dociera do mnie dopiero w przebieralni. Przedtem jedynie przechadzaliśmy się po korytarzach przypominających raczej korporacyjne biura aniżeli szpital – miejsce, w którym od zawsze czułem się źle i gdzie starałem się spędzać tak mało czasu, jak to tylko możliwe.

piątek, 1 września 2017

Minipowieść z wąsem w tytule


Na początku są mury. Ogromne, masywne i doskonale zachowane. Żadne tam nędzne pozostałości zdruzgotanej wojnami twierdzy. Granic Saint-Paul-de-Vence (wym. sę-pol-de-wąs) broni mięsisty kawał średniowiecznych obwarowań, których widok od wieków musiał budzić respekt. Dziś mury przywodzą raczej na myśl ozdobną skorupę. Przedarłszy się przez nią, trafiam do zupełnie odmiennego świata, stanowiącego mieszaninę kilkusetletniej architektury z umiarkowanie acz konsekwentnie panoszącą się nowoczesnością.