środa, 25 listopada 2015

Przytyję jak nic!


Wszystkiemu winne pastéis de nata (wym. "paszteisz de nata") czyli – tłumacząc wprost z portugalskiego – tartaletki śmietanowe, które w istocie są nie tyle śmietanowe, co jajeczne. A tak całkiem uczciwie rzecz ujmując, nie nazywają się pastéis de nata tylko pastéis de Belém. Co więcej, przepis na nie objęto ścisłą tajemnicą, więc niczego na ich temat nie wiadomo ze stuprocentową pewnością. Może poza tym, że są nie do podrobienia. Z drugiej strony jednak podrabia się je na potęgę i to z całkiem niezłym skutkiem... Cóż, można tak gmatwać bez końca, ale na co to komu? Kalorii od tego i tak nie ubędzie.

Aby odnaleźć się w tym nieładzie, musimy najpierw przenieść się do Belém – mieściny leżącej niegdyś całkiem daleko od Lizbony, a dziś będącej bodaj najbardziej znaną satelitarną dzielnicą stolicy Portugalii. W samym jej sercu mieści się XV-wieczny klasztor Hieronimitów, którzy przed wieloma laty podarowali światu tę jedyną w swoim rodzaju babeczkę z ciasta francuskiego wypełnioną słodkim nadzieniem, zbliżonym w smaku do budyniu i zapieczonym na apetyczny brąz.

Wraz z nastaniem wieku dziewiętnastego do życia zakonników wkradły się dramatyczne zmiany. Rewolucja liberalna 1820 roku w przeciągu kilkunastu lat pozbawiła funkcji sakralnej wszystkie portugalskie monasteria. Zmuszeni do opuszczenia progów klasztoru Hieronimici odsprzedali sekretny przepis przyrządzania smakołyku właścicielom niewielkiego sklepu powiązanego z pobliskim zakładem rafinacji cukru. Jak można się domyślać, lokal ten istnieje do dziś, ciesząc się niegasnącą popularnością godną jedynej w świecie cukierni mającej prawo produkować tradycyjne tartaletki wedle oryginalnej receptury. I tylko one mogą być określane mianem pastéis de Belém.

Przez lata bardzo wielu lizbońskich cukierników usiłowało odgadnąć treść sekretnego przepisu. Rezultaty ich wysiłków opanowały z czasem cały kraj. Babeczki łudząco podobne do oryginału, występujące pod nazwą pastéis de nata, bez trudu kupić można w każdym portugalskim mieście. Widywałem je zresztą również w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, a nawet w Polsce. Zdradzę Ci w sekrecie, że od czasu do czasu pojawiają się w ofercie pewnej wrocławskiej kawiarni przy pl. Bema, gdzie występują pod nazwą pasztele (w języku portugalskim liczba pojedyncza od pastéis brzmi pastel, wym. "pasztel"). Szkoda tylko, że im dalej od Belém, tym bardziej jakość podróbek spada. Po najprawdziwsze pastéis zdecydowanie trzeba wybrać się do Lizbony. Tylko nie daj się zbić z tropu! Nieopodal wspomnianej cukierni w Belém znajduje się kawiarnia znanej amerykańskiej sieci. Przechodząc tamtędy zastanawiałem się, czy licznie zgromadzeni w niej goście zdają sobie sprawę, co mieści się tuż obok.

4 komentarze:

  1. Jadłam, jadłam!
    Swoją drogą, u nas widziałam te ciasteczka w Lidlu (albo Biedronce..) apropo tygodnia portugalskiego. Cóż ;) nie miałam odwagi ich spróbować:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? To chyba jakieś naszprycowane konserwantami. Nie dziwię się Twojej decyzji. :)

      Usuń
  2. Portugalskie tartaletki są wyśmienite i diabelnie kaloryczne. Ciasteczko z wyjątkową masą, do tego kawa i portugalskie słonko... Ech, rozmarzyłam się i teleportował choćby na chwilę do Lizbony i Evory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, taką teleportację to ja rozumiem! Smacznej podróży zatem, choćby w marzeniach.

      Usuń