sobota, 6 sierpnia 2016

Nie najlepszy tekst o dokonywaniu najlepszych wyborów


Mieć wybór to w gruncie rzeczy sytuacja dość dramatyczna. Nie mówię oczywiście o wyborach trywialnych, jak choćby ten, czy zjeść frytki z ketchupem czy z majonezem. Może w przypadku, gdy dostępnych jest jeszcze czterdzieści osiem innych sosów, sytuacja się nieco bardziej komplikuje, ale to wciąż nie to samo co stanąć przed wyborem zaczynającym się od konstrukcji typu: "Mając do dyspozycji wszystkie sosy świata..." W takiej sytuacji to już człowiek kompletnie nie wie, czego się chwycić. Ba, nawet zaczyna wątpić, czy w ogóle ma ochotę na frytki.

Optymiści mawiają, że świat dziś stoi do nas otworem, a pesymiści natychmiast dodają, że nawet wiedzą, który to otwór. Gdziekolwiek spojrzeć, rodzą się wciąż nowe okazje. Nic tylko korzystać. Problem zaczyna się dopiero wtedy, kiedy faktycznie zdecydujemy się po jedną z nich sięgnąć. I to już na samym początku, gdy trzeba zdecydować się, którą wybrać. Odpowiedź jest dziecinnie prosta – najlepszą. Rzecz w tym, że to żadna odpowiedź.

Przerastają mnie wyzwania pokroju opowiedzenia najzabawniejszej historii albo zrelacjonowania najciekawszego momentu z jakiejś wyprawy. Nie potrafię nawet stwierdzić, która książka jest moją ulubioną czy który artysta mnie najbardziej zafascynował. A przecież wiem, że mógłbym skłamać. Mógłbym opowiedzieć, dajmy na to, drugą albo nawet trzecią najzabawniejszą przygodę i nikt by mnie z tego nie rozliczył. Nikt nie zarzuci mi, że perfidnie i z premedytacją wprowadziłem innych w błąd, zapewniając, że najbardziej ze wszystkich odcinków "Przyjaciół" podobał mi się taki-a-taki, choć to wcale nie prawda, bo dwie serie później był inny, fajniejszy odcinek, ale celowo się do tego nie przyznałem. Skoro tak trudno jest dokonać optymalnego wyboru w sytuacjach, gdy nic nas to nie kosztuje, to co dopiero, gdy wybór ów faktycznie pociąga za sobą jakieś następstwa?

A gdybym tak na przykład miał się dokądś przeprowadzić... Już na początku dajmy sobie spokój z całym światem, bo tak szeroki zakres kompletnie wykracza poza jakiekolwiek realne ramy podjęcia decyzji w rozsądnym czasie. Ograniczmy się do Europy. W Internecie nie brakuje przeróżnych rankingów miast. Ogromna część z nich absolutnie nic nie wnosi, sprowadzając się jedynie do tego, żeby klikać w kolejne podstrony, na których wyświetlają się przede wszystkim reklamy. Skupmy się więc na tych, które faktycznie zawierają jakąś treść. 

Kilka lat temu "Forbes" opublikował listę dziesięciu najlepszych miejsc do życia w Europie opartą na wynikach badań przeprowadzonych przez agencję Mercer Consulting. Pod uwagę wzięto 39 kryteriów uwzględniających takie kwestie jak polityczna stabilność, wskaźnik przestępczości, sytuacja ekonomiczna, wsparcie socjalne, kultura, opieka zdrowotna, edukacja, usługi publiczne, rekreacja, dobra konsumenckie, warunki mieszkaniowe i dbałość o środowisko naturalne. Z wielkim hukiem wypadły z tej listy najpopularniejsze metropolie jak London czy Paryż ze względu na wysoką przestępczość, zakorkowane ulice i zanieczyszczone powietrze. A jakie miasta pozostały? Rowerowe raje – Amsterdam i Kopenhaga, austriacki prymus – Wiedeń, oraz starzy wyjadacze tego typu rankingów czyli niemiecka trójka – Frankfurt, Monachium, Düsseldorf – poprzeplatana ze szwajcarskimi – Bernem, Genewą i Zürichem (na czele stawki). Nieco dłuższą listę, liczącą aż 24 miasta, opublikował brytyjski "Business Insider" (zapewne dlatego, że dopiero na 24. pozycji sklasyfikowano Manchester, będący jedynym w rankingu przedstawicielem Zjednoczonego Królestwa). Czołówka jest tam praktycznie taka sama jak w klasyfikacji "Forbesa". Warto zwrócić jednak uwagę na nieco dalsze pozycje: na 17. miejscu znalazła się Barcelona, na 19. Madryt, a dalej Mediolan (21.) i Rzym (22.). Te cztery miasta są jedynymi w rankingu reprezentantami europejskiego południa – wakacyjnej enklawy kontynentu, w której tak dobrze się czujemy na urlopie i niejednokrotnie tak bardzo zazdrościmy mieszkańcom przebywania tam na co dzień. Czyżby po raz kolejny sprawdzała się opinia, że w wyborze między dobrą pogodą a dobrą gospodarką niezwykle trudno o kompromis? 

W gruncie rzeczy chyba nie mam na co narzekać. Od Düsseldorfu dzieli mnie raptem niecała godzina jazdy pociągiem, więc może skapnie mi czasem choć trochę z jego wspaniałości? Region w końcu ten sam, więc i polityka ta sama, przestępczość zapewne podobna, opieka zdrowotna na pewno. Zakupowo tam wprawdzie lepiej, ale przecież i tak nie potrzeba mi tych wszystkich znanych butików. Nie wiem co prawda, jak wygląda kwestia zarobków, lecz jeśli chodzi o pogodę, to z pewnością leje tam równie często i obficie co w Kolonii. Zresztą, za sprawą tego ostatniego musiałem oduczyć się posługiwania stwierdzeniem, że gdzie indziej trawa jest bardziej zielona, bo w istocie bardziej zielona niż w tej deszczowej krainie już raczej być nie może.

Spróbujmy ugryźć sprawę z innej strony. Mój kolega na przykład ma zwyczaj wypowiadania się w sposób tak kategoryczny, jakby jego prywatne opinie stanowiły sumę przemyśleń całej ludzkości. Nic tylko wykaligrafować je złotą czcionką, oprawić w ramkę i powiesić na ścianie. Ostatnio oświecił mnie stwierdzeniem, że "stanowczo najlepsza woda mineralna to Gerolsteiner". Jakie to szczęście, że obaj mieszkamy w kraju, gdzie ta woda w ogóle jest dostępna ("Forbes" powinien to uwzględnić jako czterdzieste kryterium klasyfikacji). Podejrzewam, że w Polsce nie jest nikomu dane jej zaznać. A może niepotrzebnie się czepiam? W świecie zmuszającym nas do nieustannego podejmowania decyzji, którym to skądinąd często przypisuje się stanowczo zbyt wielką wagę, pewnie łatwiej jest tak funkcjonować. Zawsze to jeden problem z głowy. Kiedy chce mi się pić, kupuję gerolsteinera, bo jest najlepszy. I kropka. Ciekawe, jak ten sam kolega odpowiedziałby na pytanie o najlepsze miasto.

A Ty, myślisz czasem o przeprowadzce? O zmianie zawodu? O znalezieniu się w zupełnie nowym środowisku? O jeżdżeniu do pracy rowerem wzdłuż amsterdamskich kanałów? O nauce duńskiego? To ostatnie napawałoby mnie chyba największą grozą. 

Źródła:

6 komentarzy:

  1. Wybory, wybory, życie jest właśnie sumą wyborów, każdy dzień zmusza nas do podejmowania wielu... Nawet małe decyzje mogą mieć duży wpływ na przyszłość. Odkąd zaczęłam studia i odcięłam się od rodziców, musiałam zacząć decydować sama o sobie i w miarę upływu czasu wcale nie jest mi łatwiej, a już mija dwa lata odkąd mam dyplom. Wciąż się zastanawiam, czy i w jaki sposób kontynuować przygodę z Islandią. Mnóstwo w tej kwestii rozmyślam i opcji jest mnóstwo, a każda wymaga ode mnie zdecydowania i konsekwencji.
    A co do rankingów - zdziwiona jestem, że nie wspomniałeś o Reykjaviku! :) I "dobra pogoda czy dobra gospodarka" - ciekawe czy ktoś robił badania na tym polu ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, specjalistką od Islandii to jesteś zdecydowanie Ty, a nie ja. :) A tak serio, to po prostu Reykjavik nie pojawił się w żadnym rankingu, które ostatnio przeglądałem. Trzymam kciuki za Twoje wybory i liczę na to, że nie odpuścisz sobie islandzkiej przygody. W końcu plan na Panią Dorcię, o którym kiedyś wspominałaś, sam się nie zrealizuje. :)

      Usuń
  2. Kurcze, już sobie wyobrażam mój dylemat w takiej sytuacji, kiedy ja przed półką ze słodyczami spędzam 10 minut, zastanawiając się co wybrać! Wydaje mi się, że jeśli chodzi o coś tak ważnego, jak miejsce do życia, trzeba na chwilę odłożyć na bok racjonalność i posłuchać, co mówi Twoje serce i intuicja. Sama po kilku godzinach spędzonych w Walencji zdecydowałam się wrócić tam i spędzić kolejne 6 miesięcy. Poczułam to COŚ i przepadłam - to było moje miasto. Byłam najszczęśliwsza. Myślę, że podobną zasadą kierowałabym się, gdyby kiedyś przyszło mi jeszcze raz podjąć taką decyzję. Muszę poczuć, że to jest właśnie moje miejsce na Ziemi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, i tu jest ten moment, w którym myślimy tak samo. Rankingi rankingami, ale przede wszystkim trzeba czuć, że miejsce, w którym się mieszka ma TO COŚ. A ten parametr jest niezależny od polityki, ekonomii i podobno też od pogody, choć co do tego ostatniego nie mam przekonania. ;)

      Usuń
  3. Zacznijmy od tego, że wybór najlepszego odcinka "Przyjaciół" jest niemożliwy, ot raptem trafiło się tam tylko kilka słabszych, a reszta to mistrzostwo świata :D

    Świat stoi otworem, jestem za tą bardziej optymistyczną wersją, a który z nich wybrać? Cóż mam takie poczucie, że życie samo nas prowadzi, przeżyłam stosunkowo niewiele lat, ale już wiem, że los sam układa dla mnie ścieżki, czasem muszę zaoponować, ale zwykle dobrze mu idzie to przewodnictwo, jak na razie każdą, nieoczekiwaną zmianą pozytywnie mnie zaskoczył, więc postanowiłam mu zaufać :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii "Przyjaciół" zdecydowanie trafiłaś w samo sedno. :D Zastanawiam się natomiast nad tym, co napisałaś, tj. że życie samo nas prowadzi. Tak, to bardzo istotne spostrzeżenie. Z zasady nie rozważamy przecież wyborów kompletnie absurdalnych, jak to czy polecieć na kolację do Japonii albo gdzie zaparkować dziesiąte z kolei Ferrari. Życie w znacznym stopniu zawęża nam pole manewru, podsuwając pomysły ze znacznie mniejszym rozmachem. Na całe szczeście zresztą. Zastanawiam się tylko, czy trudność wynikająca z podejmowania osiągalnych dla nas decyzji wynika z tego, że los jednocześnie podsuwa nam czasem kilka równie interesujących wariantów czy może po prostu rozmieniamy się na drobne w sytuacjach, gdy w gruncie rzeczy chcemy jednego, a niepotrzebnie tracimy czas na rozważanie jeszcze kilku alternatywnych dróg.

      Usuń