piątek, 9 września 2016

Subiektywnie o Niemczech


Całkiem niedawno minęło półtora roku, odkąd zamieszkałem w Niemczech. Podczas spotkania w Konsulacie RP w Kolonii, które miało miejsce kilka tygodni temu, przekonałem się wprawdzie, że staż na obczyźnie liczący mniej niż dwadzieścia pięć lat to i tak zaledwie chwila, jednak nawet ta "chwila" to dostatecznie dużo czasu, by poczynić pewne obserwacje dotyczące życia u naszych zachodnich sąsiadów i skonfrontować liczne obiegowe opinie z rzeczywistością. 

Co prawda trudno byłoby mi określić, w jakim stopniu przebywanie w tym kraju zmieniło mnie samego, jednak z całą pewnością mój subiektywny wizerunek Niemiec i mieszkających tu ludzi (podszyty niegdyś głównie stereotypami) uległ drastycznemu przeobrażeniu. Zdaję sobie sprawę, że mam tendencję do popadania w huraoptymizm wobec każdej obiecującej nowości, jednak sądzę, że w tym przypadku etap pierwszej fascynacji jest już za mną, dzięki czemu potrafię dziś krytycznie spojrzeć na ów niewielki wycinek świata, w którym się obracam. 

Z całą pewnością mogę stwierdzić, że krzywdzące są opinie, jakoby Niemcy byli generalnie nudni, sztywni czy zasadniczy. Uczciwie rzecz ujmując, krzywdzące byłoby zresztą niemal każde określenie odnoszące się do osiemdziesięciomilionowej grupy ludzi jako całości. Niemcy, jak wszyscy, są bowiem przede wszystkim różni – zarówno nudni, jak i ciekawi; czasem sztywni, czasem wyluzowani, itd. Najlepiej więc będzie, jeśli skupię się wyłącznie na dwóch aspektach: na tym, co obiektywnie zmierzono i opisano np. w gazetach, oraz na tym, co sam mogę zaobserwować w moim landzie, w moim mieście, czy jeszcze ściślej – w mojej okolicy.

Bardzo często przytaczanym w tutejszych mediach wskaźnikiem, stanowiącym zarazem swoiste zwierciadło niemieckiego społeczeństwa, jest nowy rozkład sił politycznych, jaki stopniowo kształtuje się po wyborach do parlamentów w poszczególnych landach. Zdecydowana większość analiz publicystycznych oscyluje wokół dwóch kluczowych kwestii bezpośrednio związanych z napływem uchodźców z krajów arabskich: Jaka przyszłość czeka konserwatywną koalicję CDU/CSU pod przewodnictwem Angeli Merkel, oraz na jak duże poparcie liczyć może populistyczna, antyimigrancka AfD? Najlepsze, a zarazem najgorsze jest to, że na żadne z tak postawionych pytań póki co racjonalnej odpowiedzi udzielić się nie da. Z jednej strony mamy bowiem znaczną część społeczeństwa, która zachowuje zimną krew, przedkładając zdrowy rozsądek nad emocjami, a z drugiej – stopniowo radykalizujące się środowiska, skupione głównie we wschodniej części kraju. Paradoksalnie więc, najbardziej wrogie wobec muzułmanów są te regiony, w których wyznawców islamu jest zdecydowanie najmniej, z kolei słynnej niemieckiej Willkommenskultur najłatwiej doszukać się na zachodzie kraju, gdzie fala uchodźców jest najbardziej dostrzegalna. Pocieszające jest jednak to, że choć przedstawiciele AfD rosną w siłę, nikt nie daje im szans na zwycięstwo, tak więc można mieć nadzieję, że bez względu na to, kto ostatecznie przejmie stery w Niemczech, nie będą to zgubne rządy populistów, bazujących na najniższych ludzkich instynktach.

Jeśli o mnie chodzi, nie zamierzam w głośnej kwestii kryzysu imigracyjnego czegokolwiek udawać, czy robić dobrej miny do złej gry. Masowe napaści seksualne na kobiety podczas nocy sylwestrowej w Kolonii czy nie tak dawne przypadki ataków terrorystycznych w Bawarii nie są sytuacjami, nad którymi łatwo jest mi przejść do porządku dziennego. Z drugiej strony, nie dostarczają one również dostatecznych powodów, by budować nikomu niepotrzebną atmosferę grozy. Głosy znajomych, którzy w ostatnim czasie zrezygnowali z wyjazdów wakacyjnych z Polski w obawie przed atakami terrorystycznymi i regularnie wyrażają troskę o moje bezpieczeństwo, jasno dają mi do zrozumienia, że obraz Zachodu, jaki malują obecnie polskie media, najwyraźniej kompletnie rozmija się z rzeczywistością. 

Owszem, spotykam muzułmanów każdego dnia (na ulicy, w parku czy w metrze), a w zasięgu dotarcia piechotą od mojego domu znajduje się najbliższy meczet. Nie uważam jednak, by arabskim imigrantom można było przypiąć jakąkolwiek wspólną łatę. Śmieszą mnie opowieści pokroju – tamten mężczyzna krzywo się na mnie spojrzał, bo jest Turkiem, a ta kobieta ustąpiła mi miejsca w autobusie, choć nosi chustę na głowie. Zarówno krzywe spojrzenia, jak i przejawy uprzejmości nijak się mają do przynależności etnicznej czy religijnej. Powiedzmy to sobie wprost, w gronie miliona uchodźców przybyli do Niemiec ludzie przeróżni – zarówno chętni do pracy, jak i leniwi; przyzwoici, jak i podli; konserwatywni i liberalni, skorzy do potraktowania Niemiec jako swoją nową ojczyznę i ci, którzy za nic nie zamierzają się zintegrować. Czy są tam również potencjalni terroryści? Zapewne i tacy się znajdą, jak w każdej ogromnej masie ludzi.

Cieszę się, że niemieckie media nie popadają w paranoję i czarnowidztwo. A przede wszystkim, unikają szkalowania i snucia domysłów, osądzając sprawy przed faktem. Trudno mi jednak zapomnieć, że na początku roku zgodnie usiłowały one przemilczeć kwestię wspomnianych już napaści na placu przed dworcem głównym w Kolonii. Tak głęboka przesada w stosowaniu politycznej poprawności może budzić wyłącznie niesmak. 

Zostawmy już może w spokoju politykę. Mam zresztą wrażenie, że w Niemczech odgrywa ona znacznie mniej istotną niż w Polsce rolę w życiu codziennym mieszkańców, a z całą pewnością nie stanowi tak silnej osi podziału na swoich i obcych, co akurat bardzo mi się podoba, bowiem nie chcę być jednoznacznie utożsamiany z którąkolwiek ze stron. Zważywszy więc, że mieszkam w regionie, gdzie aż roi się od pierwszoligowych drużyn piłkarskich, przypuszczam, że więcej nowo poznanych znajomych zapytałoby mnie raczej, któremu teamowi kibicuję albo nawiązało do sukcesów sportowych Roberta Lewandowskiego niż dociekało, na kogo oddałbym swój głos w wyborach.

Podoba mi się również to, że na ulicach miast, które przemierzam, da się odczuć naprawdę wysoki poziom tolerancji dla różnych przejawów inności. Pojawienie się na horyzoncie przechodnia w niekonwencjonalnym stroju albo noszącego rzucający się w oczy tatuaż na ogół nie pociąga za sobą fali komentarzy czy karcących spojrzeń. Podobnie, podróżując metrem, nie dostrzegłem jak dotąd żadnych negatywnych reakcji, gdy do pociągu wsiadali akurat ludzie o innym odcieniu skóry czy na przykład pary homoseksualne. Mój lubujący się w polskich symbolach patriotycznych kolega również nie uskarża się na przejawy niechęci ze strony tubylców, choć śmiem przypuszczać, że – w symetrycznej sytuacji – Niemiec, który podobnie jak on obnosiłby się ze swoimi barwami narodowymi na ulicach polskich miast, mógłby zaznać z tego powodu jakichś nieprzyjemności.

Jest też oczywiście druga strona medalu... Zdaję sobie sprawę, że tolerancja kończy się tam, gdzie zaczyna się ograniczanie wolności innych osób, jednak zdarzało mi się spotykać Niemców wykazujących pewnego rodzaju nadgorliwość w domaganiu się respektowania swoich praw. Nie mieli oni na przykład większych zahamowań przed zawiadomieniem policji w sytuacjach drogowych, które z mojej perspektywy wydawały się tak błahe, że – znalazłszy się na ich miejscu – najpewniej w ogóle nie zwróciłbym na nie uwagi.

Do listy przykrych rozczarowań dorzuciłbym również rażącą niekompetencję wielu urzędników (o której była już mowa na tym blogu, w tekście pt. "Gdzie jesteś, niemiecka precyzjo?"), a przede wszystkim – koszmarnie źle funkcjonującą bankowość i notoryczne spóźnienia pociągów. O dwóch ostatnich kwestiach również już kiedyś wspominałem szerzej (odpowiednio w: "Pieniądze są w drodze" i "V jak Verspätung... czyli o niepunktualności kolei").

Wyliczankę można by ciągnąć pewnie jeszcze długo, lecz ograniczę się do dwóch kwestii – będzie coś dla ducha i coś dla ciała. Najpierw to pierwsze... O Niemcach często myśli się w Polsce jak o narodzie ateistów. Nic bardziej mylnego. Są oczywiście regiony, gdzie odsetek wyznających jakąkolwiek wiarę jest relatywnie niewielki, lecz nie zmienia to faktu, że dominującą religią jest chrześcijaństwo, którego przedstawicielami są głównie katolicy i protestanci. Mogę Cię również zapewnić, że jeśli wybierzesz się kiedyś w niedzielę do niemieckiego kościoła, spotkasz tam wiernych, którzy ewidentnie nie przychodzą na mszę wyłącznie z przyzwyczajenia. Wielu Polaków bardziej zadziwić może jednak fakt, że niemieccy chrześcijanie nierzadko angażują się w pomoc uchodźcom (nie bacząc na ich pochodzenie ani religię), starają się zapobiegać antagonizowaniu społeczeństwa wobec wyznawców islamu, a podczas nabożeństw regularnie się za nich modlą. Mnie zaś niesłychanie szokuje fakt, że w Polsce spotkać można chrześcijan doszukujących się zagrożenia w przedstawicielach innych religii, a wręcz jawnie nawołujących do wrogości wobec nich. Czasem mam wrażenie, że wiele się zmieniło, odkąd wyjechałem z kraju...

Na samym końcu jeszcze parę słów o ciele. Nie życzę rzecz jasna nikomu choroby, lecz jeśli już takowa nas dopadnie, możliwość skorzystania z niemieckiej służby zdrowia to zdecydowanie jedna z najlepszych możliwych opcji (nie tylko w skali Europy, ale i całego świata). Lekarzy jest doprawdy pod dostatkiem, więc czekanie na wizytę u specjalisty nie trwa zbyt długo, a jakość usług oferowanych w ramach publicznego ubezpieczenia jest na bardzo wysokim poziomie. Kasy chorych nie szczędzą na refundację leków, badania diagnostyczne czy rehabilitację, więc musiałbym bardzo chcieć szukać dziury w całym, by się do czegokolwiek w tej kwestii przyczepić. A tak, co najwyżej mogę sobie ponarzekać, że bilety na metro są zbyt drogie i że pewnie przyjedzie z opóźnieniem, no i że deszcz w każdej chwili może spaść. Jak nie dziś, to jutro. I pojutrze pewnie też.

2 komentarze:

  1. Od pewnego czasu bardzo sceptycznie podchodzę do wszelkiej maści stereotypów. Jeżeli nie doświadczę czegoś na własnej skórze, nie uwierzę. Łatwo jest nam pluć komuś w twarz i wymyślać od ***, jeśli ta osoba (lub cały naród!) znajduje się tysiące kilometrów stąd, a jedyne informacje na jego temat czerpiemy z prasy. Cieszę się, że jestem na takim etapie w swoim życiu, w którym najpierw muszę znaleźć się w danej sytuacji, żeby zacząć otwarcie o niej mówić. I wiem, że tylko dłużej mieszkając w jakimś kraju, jesteśmy w stanie poznać go naprawdę dobrze. Tym milej czyta mi się Twoje posty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zabrzmi to może dość górnolotnie, ale ja również cieszę się, że jesteś na takim etapie i życzmy sobie, by jak najwięcej ludzi ten etap osiągnęło. Zdolność krytycznego osądu tego, co do nas dociera, bez wątpienia powinna być wartością pożądaną.

      Usuń