wtorek, 29 listopada 2016

Meine Lieblingshits


Należę do wymierającego gatunku nałogowych słuchaczy radia. Włączenie gadającego czarnego pudła to od wielu lat pozycja obowiązkowa na liście czynności, jakimi rozpoczynam każdy dzień. Może trochę wstyd się przyznać, że w dobie sprzętu klasy high-end wciąż jeszcze eksploatuję starego, kanciastego klamota o niebagatelnych gabarytach, który jest w rodzinie chyba dłużej ode mnie. Sęk jednak w tym, że odbiornik jak dotąd działa bez zarzutu, a do tego lada moment będę mógł z czystym sumieniem przypiąć mu etykietkę "vintage".

Starodawna gałka do ustawiania częstotliwości jest dość czuła i bardzo niewygodna w obsłudze, więc staram się jej w ogóle nie tykać. Co za tym idzie, o skakaniu po radiowych kanałach nie może być mowy. Gdy mieszkałem w Polsce, radio permanentnie nastawione było na odbiór "Trójki". Jeśli więc natrafiałem akurat na audycję, która niespecjalnie mnie interesowała (co wówczas jeszcze zdarzało się rzadko), po prostu wyłączałem aparaturę, konstatując w myślach, że "w radiu chwilowo nic nie ma". 

Przeprowadziwszy się do Niemiec, stanąłem przed koniecznością wyboru jednej z miejscowych rozgłośni, która odtąd wypełniać miała ciszę moich poranków. Zadanie było do tego stopnia nietrywialne, że uporać się z nim mogłem wyłącznie na jeden z dwóch sposóbów – pozwolić problemowi urosnąć do niebotycznych rozmiarów lub wybrać cokolwiek na chybił trafił... Bezapelacyjnie wygrał wariant numer dwa. Pokręciłem więc gałką trochę w lewo, trochę w prawo, by po chwili zatrzymać się na pierwszej stacji, w której leciała akurat jakaś znośna piosenka. Tak oto ślepy los sprawił, że zostałem wiernym słuchaczem WDR4. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że kanał czwarty nadającej wprost z Kolonii zachodnioniemieckiej rozgłośni radia i telewizji (niem. Westdeutscher Rundfunk, w skrócie WDR) to takie trochę radio "złote przeboje" adresowane raczej do odbiorców, którzy katowane przez nich hity pamiętają jeszcze z czasów swojej młodości. Zawsze mogło być gorzej.

Co to dużo mówić, playlista w WDR4 jest stanowczo zbyt mało urozmaicona, by słuchać tego radia dłużej niż 1-2 godziny dziennie. Na szczęście audycje poranne nie odbiegają raczej od ogólnie przyjętych standardów, więc w gruncie rzeczy nie mam się na co uskarżać. Tym, co bez wątpienia odróżnia radia niemieckie od polskich jest obecność regularnie podawanych komunikatów o utrudnieniach w ruchu na pobliskich autostradach. Jak się nad tym chwilę zastanowić, nie ma w tym nic specjalnie dziwnego. Z "czasów wrocławskich" pamiętam, że tuż za południowym skrajem miasta przebiega A4, z którą łączy się wybudowana po wielu latach zachodnia obwodnica i... to tyle w kwestii okolicznej autostradowej infrastruktury. Dla niemieckich kierowców zaś Autobahn to chleb powszedni, zwłaszcza w zachodniej części kraju. Dlatego co pół godziny wałkowane są doniesienia, że na przykład na A1 w kierunku Dortmundu mamy właśnie trzykilometrowy Stau (niem. korek), na A3 samochody stoją aż do Leverkusen, zaś na A4 od strony Aachen jest stockender Verkehr. Konia z rzędem temu, kto potrafi to ostatnie określenie zgrabnie przełożyć na polski. Anglicy nazywają to nieco bardziej obrazowo stop-and-go traffic czyli sytuacja na drodze, w której na przemian jedziemy i stoimy, znów jedziemy i znów stoimy, i tak w kółko. 

Kolejnym stałym punktem programu jest cykl krótkich skeczy pt. "Taxi Knosowski" (wym. Knozowski), których bohaterami są taksówkarz, dyspozytor i pasażer. Zrozumienie dialogów nie należy do łatwych, bowiem prowadzone są one w dialekcie z regionu Zagłębia Ruhry. Sprawy nie ułatwia również fakt, że króluje w nich dość absurdalne poczucie humoru. Sama konstrukcja scenek jest jednak bardzo prosta i mocno powtarzalna. Każdorazowo rozpoczyna je głos dyspozytora przypominającego, że właśnie nadchodzi pora obiadu, a co za tym idzie koledzy z centrali zwracają się z prośbą do Knosowskiego, by ten kupił im w mieście coś do jedzenia. Wspomnieć trzeba, że ich zachcianki są raczej nietuzinkowe, jak np. gyros calzone, zapiekane fondue serowe, sałatka żeberkowa z ravioli, paella wieprzowa, a w przypływie fantazji nawet zupa mielona al dente. Z marzeń o rychłym zaspokojeniu głodu każdorazowo wyrywa ich jednak dźwięk stukania w szybę, co Knosowski natychmiast kwituje lakonicznym stwierdzeniem: Przyjęcie pasażera. Wyzuty z emocji głos taksówkarza każe nam wyobrażać go sobie jako człowieka, który niejedno w życiu widział, dlatego nic nie zdoła go już wyprowadzić z równowagi. Pasażer tymczasem spokojnie zajmuje miejsce w pojeździe i – nie tracąc czasu na uprzejmości – rzuca jedynie nazwę miejsca, do którego pragnie dotrzeć. Po chwili kierowca włącza się do ruchu, gdy przez CB-radio dobiega głos mężczyzny z centrali ostrzegającego o ulicznych korkach, co Knosowski natychmiast ucina jedną ze swoich złotych myśli w stylu: "Taaa, a euro kosztuje dwie marki" albo "Jasne, a Wieża Eiffela stoi w Eifelu" (nawiązując do nazwy popularnego parku narodowego Eifel leżącego na styku Niemiec i Belgii). Wówczas do rozmowy wcina się pasażer, który wprawdzie nie wszystko rozumie, nie zawsze potrafi dostrzec ironię, albo po prostu niedosłyszy, lecz i tak za każdym razem musi wtrącić swoje trzy grosze. Stwierdził kiedyś na przykład, że al dente to nazwisko mafijnego króla. Innym razem zaś, zapytany, po co jedzie do Munscheid, odparł, że chce zatelefonować. Taksówką?... do Munscheid?... zatelefonować?... – zdziwił się Knosowski. Na piechotę jest za daleko – skwitował pasażer. Pełne nieporozumień dialogi między tymi dwoma przerywa wreszcie pisk opon. Bohaterowie zajeżdżają na miejsce, opłata za kurs zawsze wynosi 11,70€, a pasażer płaci 12€ i nie chce reszty.

Ktoś ma ochotę posłuchać? Proszę bardzo:

Na koniec mały rzut oka, jak rzecz się ma od kuchni. Nie jest tajemnicą, że wszystkie trzy postacie odgrywa jeden i ten sam niemiecki komik Uli Winters, a Knosowski to nazwisko byłego partnera jego żony. Na profilu facebookowym radia WDR4 łatwo zorientować się też można, że opinie na temat "Taxi Knosowski" są raczej skrajne, z rosnącą przewagą niezadowolenia. Wielu słuchaczy jest mocno znudzonych powtarzalną formą skeczy, narzekając, że nie mają już one nic wspólnego z ich pojęciem poczucia humoru. Mnie zaś zastanawia coś zupełnie innego: Czy Knosowski nie ma przypadkiem polskich korzeni? Pośród Niemców panuje powszechne przekonanie, że nazwiska kończące się na -ski należą właśnie do naszych rodaków. Swego czasu krążył tu nawet taki kawał:

– Co jest zielone i lata nad Polską?
– Peter Panski.

Moich niemieckich kolegów wciąż jeszcze śmieszy.


Źródła:



2 komentarze:

  1. Jej, kiedy ja ostatnio słuchałam radia! Jadąc do szkoły w liceum... i to tylko dlatego, że radio grało sobie w tle, w aucie. Od kiedy przeniosłam się na studia nie słucham radia i nic nie wiem, co aktualnie dzieje się na świecie. Bo skąd? Stop, czasem przeczytam trzy ogłoszenia w tramwaju.
    Jeszcze chwila i radio na prawdę stanie się symbolem "dawnych czasów". :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z drugiej strony, jeszcze do niedawna powszechnie sądzono, że płyty analogowe odejdą do lamusa. Kto wie, może jakimś magicznym zbiegiem okoliczności wróci również moda na radio?

      Usuń