środa, 11 stycznia 2017

Jest git


Facet, który przed momentem wyszedł na scenę, stwierdza na wstępie, że pora rozgrzać publiczność. Dobrze się składa, bowiem wewnątrz sali panuje niezbyt przyjemny chłód, a szczękanie zębami i nerwowe potupywanie zazwyczaj nie sprzyjają dobrej zabawie. Z ust prowadzącego pada kilka prostych poleceń i po chwili widownia klaszcze już pod jego dyktando. Wychodzi nam to nie najgorzej, dlatego dość szybko pierwsze ćwiczenie zostaje zaliczone.

Treść kolejnego zadania brzmi już nieco bardziej egzotycznie. O dziwo ludziom wokół mnie raczej nie sprawia ono trudności. Na umówiony znak wykonują synchroniczne ruchy dłońmi, powtarzając w kółko nonsensowny zbitek sylab: umza-umza, bany-bany. Mimo że większość uwagi poświęcam na to, by dotrzymać im tempa, gdzieś w głębi zaczynam czuć, że ktoś mnie tu ewidentnie robi w balona. Miał to być wieczór improwizacji teatralnych, lecz jak dotąd wszystko zdaje się przebiegać wedle z góry ustalonego porządku. Na dodatek inni widzowie (zapewne stali bywalcy) najwyraźniej doskonale ten porządek znają. Co zabawne jednak, w ferworze "umzania" i "banowania" kompletnie zapominam o doskwierającym chłodzie, więc rozgrzewkę można ostatecznie uznać za udaną. W pełni rozruszany i przyjemnie pobudzony oczekuję zatem na występ gwiazdy wieczoru.

Improwizację czas zacząć. Grupa artystów każe publiczności wierzyć, że ich występ pozbawiony jest scenariusza, dlatego nawet oni sami nie mają pojęcia, jak się potoczy. Chcąc uwiarygodnić swoje stanowisko, proszą zgromadzonych na widowni, by ci podrzucili im kilka wskazówek w postaci prostych haseł, wokół których oscylować ma treść przedstawienia. Z racji grudniowej pory konferansjer proponuje zawęzić tematykę do pojęć związanych ze świętami, na co widzowie ochoczo przystają. Na początku pada kilka oczywistych skojarzeń jak choinka, prezenty, czy emisja "Kevina samego w domu", ale już po chwili aktywizują się złośliwsi widzowie, których propozycje dość luźno odnoszą się do tematu, za to bez wątpienia mają skomplikować aktorom zadanie. Tych jednak zdaje się nie przerażać wizja wplecenia do bożonarodzeniowego anturażu motywu zajścia w ciążę czy zabawy w przedszkolne gry.

Klaśnięcie w dłonie, szybka wymiana spojrzeń i artyści przystępują do dzieła. Ich spektakl budowany jest na bieżąco w formie krótkich, powiązanych ze sobą scenek. Konstrukcja przedstawienia przypomina mi trochę sztafetę albo popularny weselny taniec "w odbijanego". Kilku aktorów prezentuje fragment fabuły, by po chwili przekazać pałeczkę innemu wykonawcy, który spontanicznie zainicjuje kolejną scenkę, określając na wstępie, kto będzie w niej uczestniczyć. Dzięki takiej formule występ nabiera tempa, widownia nie narzeka na nudę, a aktorzy nie muszą zbyt długo eksploatować swoich pomysłów, mogąc w zamian podrzucać wciąż nowe.

Zasadniczą część spektaklu stanowią rzecz jasna dialogi. To one pełnią funkcję łączników, dzięki którym aktorzy komunikują sobie wzajemnie, co właśnie przyszło im do głowy. Przykładowo, gdy jeden z nich zadaje pytanie, stara się zawrzeć w nim sugestię, jak posunąć akcję do przodu: Dlaczego ta choinka mówi? – dziwi się któryś z bohaterów. Inny wówczas podchwyca wątek, stwierdzając dajmy na to – Nie tylko mówi, ale też zjada pierniki, które na niej wiszą. W ten sposób każdy z twórców może w dowolnej chwili spontanicznie dodać coś od siebie. Jak nietrudno zgadnąć, fabuła w efekcie często meandruje w stronę coraz odleglejszych abstrakcji i głębokich absurdów, ale czyż nie taka powinna być właśnie dobra komedia sytuacyjna?

Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie wcale nie jest natychmiastowa. Można się o tym przekonać na własnej skórze, oglądając którykolwiek z licznych materiałów wideo dostępnych w Internecie. Osobiście widziałem ich już kilka i doprawdy nie mam ochoty na więcej. Gdy patrzę na spektakl, siedząc przed komputerem, stwierdzam zwykle, że improwizacje teatralne to niezbyt wyszukana błazenada, która zamiast bawić raczej szybko mnie nudzi. Poziom przedstawienia jest wprawdzie mocno uzależniony od umiejętności występujących w nim aktorów (a te są z reguły bardzo zróżnicowane), lecz nawet popularny serial "Spadkobiercy", w którym wystąpiła przecież pierwsza liga polskich kabareciarzy, uparcie nie robi na mnie wrażenia. Przynajmniej w wersji oglądanej w domowym zaciszu.

Ostatnie zdanie jest niezwykle istotne, ponieważ w tym przypadku perspektywa zmienia wszystko. Dlaczego? Sądzę, że najlepszą odpowiedzią jest współuczestnictwo. Gdy siedzę na widowni, czuję się częścią przedstawienia. To zresztą właśnie temu (a nie zniwelowaniu uczucia chłodu) służyła rozgrzewka. Mam wyjść ze strefy komfortu, odważyć się dać coś z siebie, a w nagrodę otrzymam solidną dawkę dobrej zabawy.

Podczas występu gdańskiej Grupy Improwizacji Teatralnych (w skrócie GIT) uśmiałem się na całego. Z czego? Sam już nie pamiętam. Pewnie z całej masy głupstw, ale jakie to ma dziś znaczenie? Pamiętam, że aktorzy zaskoczyli mnie ogromem pomysłów na komiczne sytuacje, a jeszcze bardziej podobało mi się, gdy spostrzegłem, że i oni sami doskonale się bawią, wpuszczając siebie nawzajem w maliny. W dialogach momentami aż gęsto było od pomysłów na wywrócenie fabuły do góry dnem czy wtrąceń, które na oko wyglądały jak zakamuflowane niuanse wzięte wprost z życia prywatnego aktorów. Najlepiej wspominam jednak to, że i ja tam byłem, i swoje trzy grosze dorzuciłem. A któż nie miałby ochoty choć odrobinę wpłynąć na przebieg spektaklu – było nie było – teatralnego?

Nie wiem, czy przekonałem Cię, że improwizacje teatralne to widowisko warte Twojej uwagi, ale jedno wiem na pewno: Jeśli wejdziesz między wrony, "umzaj" i "banuj" tak jak one. W przeciwnym razie Twoja bierność popsuje Ci całą zabawę.

3 komentarze:

  1. Często podobne zjawisko obserwuję na sali kinowej. Doskonale pamiętam dzień, w którym wybrałam się do kina na polską komedię romantyczną Testosteron. Siedząc tam, na tej ciemnej sali, wśród obcych ludzi, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Ba, ja z tego śmiechu płakałam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozbawiła mnie nowa, polska komedia. A wtedy bawiła! Pamiętając dobre doświadczenie, do filmu zrobiłam drugie podejście - w domu, na wygodnej kanapie i z kubkiem herbaty w ręku. O dziwo, w ciągu seansu nie zaśmiałam się ani razu, a cały film raczej mnie nudził niż bawił.
    Atmosfera i to, że czujesz się częścią większej grupy ma ogromne znaczenie. Ciekawe, czy spodobałaby mi się taka teatralna improwizacja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, śmiech bywa zaraźliwy. A wyobraź sobie teraz, że polecasz komuś "Testosteron" jako wyborna komedię, a potem ten ktoś ogląda go w domowym zaciszu i zachodzi w głowę, co Cię tam śmieszyło i czy z Twoim poczuciem humoru aby na pewno wszystko jest OK. ;)

      Usuń
  2. zapraszamy serdecznie:
    https://www.facebook.com/grupagit/

    OdpowiedzUsuń