czwartek, 16 lutego 2017

Merde!


To króciutkie, a zarazem niezwykle użyteczne francuskie słówko zapamiętuje się praktycznie samo. Użyte w środku zdania znaczy po prostu gówno, jednak wypowiedziane z przeciągłym e-eee i wykrzyknikiem na końcu, funkcjonuje jako łagodne przekleństwo. Coś w rodzaju naszego rodzimego kurde! Stanowi ono tym samym uniwersalny wentyl bezpieczeństwa dla codziennych frustracji, czyli towar absolutnie niezbędny, gdy stawiasz swoje pierwsze kroki w kraju nad Sekwaną.

Mówi się, że Francja to ojczyzna biurokracji. Już samo to zdanie brzmi jak zła wróżba. Pachnie papierologią i ciągnącym się w nieskończoność przymusem biegania od biura do biura. Mimo że łaskawie (dla drzew) wiele dokumentów przesyłanych jest dziś w formie elektronicznej, biurokratyczna mentalność sama w sobie nie zmieniła się ani na jotę. Patrząc z tej perspektywy, mój bilans miesięczny prezentuje się nie najgorzej. Wynająłem niewielkie mieszkanie, do którego podłączono prąd i wyposażono w dostęp do Internetu. Każda z tych rzeczy okupiona była jednak niemałym wysiłkiem.

Zacznijmy od wynajmu mieszkania.

W samym tylko centrum Nicei agencje nieruchomości wyrastają niemal na każdej ulicy, tak więc kwestia znalezienia własnego lokum z pozoru wydaje się prosta. Wydaje się, ponieważ firmy te nastawione są przede wszystkim na sprzedaż dużych mieszkań zamożnym gościom z zagranicy, dlatego bez zasobnego portfela i z perspektywą wynajmu, a nie kupna, musisz się pogodzić z tym, że startujesz z dużo niższego pułapu niż inni klienci.

Kolejne wyzwanie stanowi konieczność znalezienia wspólnego języka. Teoretycznie w wielu agencjach można się porozumieć po angielsku, ale w praktyce często jest to miks angielsko-francuski, a niekiedy po prostu francuski z niewielką domieszką angielskiego. Jeśli więc masz za sobą choćby podstawowy kurs języka francuskiego, jest to moment, w którym każde Twoje wspomnienie z owych zajęć będzie na wagę złota. Jeśli nie, to być może jakąś formą pociechy będzie dla Ciebie wiadomość, że (w obliczu palącej potrzeby znalezienia sobie lokum) problemy komunikacyjne to i tak najmniejsze z Twoich zmartwień. O prawdziwy zawrót głowy przyprawią Cię dopiero kwestie formalne. 

Jak to trafnie ujęła jedna z pań zajmujących się pośrednictwem w wynajmie nieruchomości – im więcej dokumentów dostarczysz, tym większe masz szanse na znalezienie mieszkania. Można się więc domyślać, że zapotrzebowanie na kwity nie zna tutaj granic. Oprócz dokumentu tożsamości potrzebne są również papiery potwierdzające zatrudnienie we Francji, zeznanie podatkowe za ubiegły rok, dokumenty poświadczające terminowe opłacanie czynszu za poprzednie trzy miesiące i ostatnie paski od wypłaty. Co gorsza, wiele agencji nakłada dodatkowe obostrzenia, jak choćby to, że Twoje konto bankowe musi być otwarte we Francji, a Twoja umowa o pracę musi być zawarta na czas nieokreślony. Dla porządku dodam tylko, że w celu otwarcia konta w tutejszym banku niezbędne jest dostarczenie równie pokaźnego zestawu załączników oraz... posiadanie adresu zamieszkania we Francji. I tu koło się zamyka.

Jak więc wybrnąć z tej sytuacji? Przede wszystkim trzeba być bardzo cierpliwym. Ofert najmu jest naprawdę wiele, dlatego działając jednocześnie na wielu frontach, trafimy w końcu na kogoś, kto spojrzy na nas przychylnym okiem. Kolejna ważna sprawa to zrozumienie, że papier papierowi nierówny. Dokument wystawiony przez francuskiego urzędnika jest wart co najmniej tyle co trzy świstki z zagranicy. W moim przypadku przełomem było uzyskanie od pracodawcy tzw. attestation de travail (fr. świadectwo zatrudnienia). Jest to kartka papieru rozmiaru A4, na której miła pani z działu kadr zawarła wszystko to, co dotąd w kontaktach z agencjami nieruchomości przedstawiać musiałem ustnie. Różnica polega jednak na tym, że owa pani swym podpisem nadała moim słowom moc urzędową. Dzięki temu już kilka dni później znalazłem...

Mieszkanie pozbawione elektryczności.

Wizyta w najbliższym oddziale energetyki (które z niezrozumiałych dla mnie przyczyn nazywane są tu butikami) utwierdziła mnie w przekonaniu, że dostawa prądu we Francji to wysoce skomputeryzowany proces – znacznie bardziej nowoczesny od tych, jakie znałem dotąd z Polski czy Niemiec. Konfiguracja usługi (w tym oczywiście cena) uzależniona jest od liczby mieszkańców, powierzchni mieszkania, szczelności budynku, rodzaju ogrzewania, pojemności bojlera, itd. Na dodatek każdy klient zachęcany jest do zainstalowania na swoim smartfonie aplikacji pozwalającej na bieżąco śledzić i optymalizować zużycie. Rzecz jasna, aby móc w pełni korzystać ze wszystkich tych dobrodziejstw, trzeba najpierw przyjść na spotkanie z doradcą i podłaczyć się do sieci przesyłowej.

Zdziwiłbym się, gdyby w moim przypadku nie pojawiły się na tym etapie jakieś komplikacje. Nie musiałem na nie zresztą zbyt długo czekać. Już na dzień dobry okazało się, że nie znam nawet poprawnego numeru mieszkania, do którego się wprowadzam. W agencji powiedziano mi, że zamieszkam pod piętnastką, ale według energetyki zameldowana jest już tam jakaś firma. Poprzedni najemca mojego mieszkania figurował natomiast w bazie danych pod numerem dwunastym, więc koniec końców podpisałem umowę na dostawę prądu pod dwunastkę. Gdy kilka dni później – wprowadzając się do mieszkania – spostrzegłem, że na framudze widnieje ledwo widoczny numer 25, osłupiałem. Nad drzwiami sąsiadów w tym samym miejscu, identycznym charakterem pisma wykaligrafowano 24, więc najprawdopodobniej są to właśnie numery mieszkań. Tylko cóż mi po tej informacji? Prądu w moich gniazdkach przedtem nie było, a teraz jest, więc zasadniczy cel został osiągnięty. Przy okazji wyszło na jaw, że numeracja liczników nie pokrywa się z numeracją mieszkań, stąd i całe zamieszanie. Jak się wkrótce przekonałem, nie pokrywa się z nią również numeracja na domofonie, bowiem wybierając dwudziestkę piątkę, dodzwoniłem się do sąsiada mieszkającego dwa piętra niżej. Bogatszy o tę wiedzę darowałem sobie dalsze dociekania. Zwłaszcza, że dogłębna inspekcja lokalu wykazała brak jakiejkolwiek słuchawki od domofonu, więc najwyraźniej nie jest on tam w ogóle pociągnięty. Ostatecznie całej sprawie ukręciła łeb pani z agencji nieruchomości, która ze stoickim spokojem oświadczyła, że domofon nie będzie mi do niczego potrzebny, bo drzwi frontowe i tak otwiera się, wciskając przycisk z napisem "ouvre porte" (fr. otwieranie drzwi). Szkoda tylko, że zapomniała dodać, że wieczorami i w niedziele przycisk nie działa, więc aby dostać się do budynku, trzeba wstukać kod. Całe szczęście, że wszyscy lokatorzy używają tego samego kodu, więc któregoś dnia po prostu zaczepiłem na schodach sąsiadkę i poprosiłem, żeby mi go podała... A potem, żeby powtórzyła... trzy razy. Cóż, francuskie liczebniki rządzą się swoimi prawami.

Jeszcze tylko dostęp do globalnej sieci i mogę spokojnie funkcjonować.

Pewnego sobotniego poranka młody sprzedawca w dużym salonie pełnym elektronicznych gadżetów podejmował właśnie kolejną nieskuteczną próbę wprowadzenia moich danych do systemu, podczas gdy ja wierciłem się podenerwowany, nie mogąc dłużej wysiedzieć na niezbyt wygodnym stołku. Zdecydowałem się skorzystać z promocji na superszybki dostęp do Internetu, ale formularz rejestracyjny uparcie nie przyjmował mojego niemieckiego numeru konta bankowego. Musiałem pogodzić się z myślą, że bez francuskiego IBAN-u nie dam rady dokończyć procedury aktywacyjnej. Koniec i kropka. Na szczęście sprzedawca nie był w ciemię bity. Wytężywszy szare komórki, wpadł na pomysł genialny w swojej prostocie – mogę przejść się do najbliższego kiosku i kupić tam kartę płatniczą pre-paid. W ten sposób uzyskam upragniony francuski IBAN bez konieczności otwierania konta w banku. Et voilà!

Przez kolejnych sześć godzin włóczyłem się od kiosku do kiosku, gromadząc szczątkowe informacje i stopniowo tracąc wiarę w powodzenie mojej misji. Po kilku nieudanych próbach i kolejnych odsyłaniach z miejsca na miejsce, udało mi się wreszcie ustalić, że kartę pre-paid faktycznie można kupić, ale tylko w kilku wybranych punktach w całym mieście. Pech jednak chciał, że w tym, do którego właśnie dotarłem, mieli akurat awarię. W drugim, oddalonym o dobre pół godziny spaceru udało mi się aktywować kartę, ale nie mogłem jej zasilić, więc póki co i tak była bezużyteczna. Dzięki wycieczce do trzeciego punktu z listy miałem co prawda niepowtarzalną okazję zwiedzenia nieznanej mi dotąd dzielnicy, lecz okazało się to być jedynym pożytkiem z wyprawy, bowiem kiosk był akurat w remoncie. Misja zakończyła się sukcesem dopiero po odwiedzeniu czwartego punktu, ostatniego na liście. 

Choć czy naprawdę można mówić o końcu?

Aż boję się pomyśleć, ile miejsca potrzebowałbym jeszcze na opisanie spotkania z monterem, który sprostać musiał zadaniu znalezienia mieszkania bez adresu i zainstalowania w nim modemu. Potem opowiedziałbym pewnie o spotkaniu z fachowcem, który pomógł mi usunąć kilka usterek w kuchni. Co najmniej jeden akapit powinienem też poświęcić zmaganiom, dzięki którym udało mi się w końcu zdobyć tłumaczenie przysięgłe mojego aktu urodzenia. Po co mi ono? Naprawdę chcesz wiedzieć? Cóż, to zaledwie jedna z pozycji na długiej liście dokumentów, jakie muszę złożyć, by uzyskać wreszcie upragnioną kartę ubezpiecznia zdrowotnego. Podczas mojej ostatniej wizyty w tutejszej Kasie Chorych udało mi się jedynie wnioskować o... przydzielenie terminu złożenia wniosku (nie żartuję!). Lepiej więc trzymaj kciuki, bo przypada jutro rano. 

2 komentarze:

  1. Ogólnie uważam się za dość ogarniętą i zorganizowaną osobę, ale twoje zmagania skomentuję tylko: ojej. Odpadłabym przy pierwszym zadaniu ;)
    Mam nadzieję, że z ubezpieczeniem poszło chociaż zgrabnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeee, myślę, że dałabyś radę. Jak trzeba, to trzeba i już. Co do ubezpieczenia, to owszem, poszło całkiem bezproblemowo – pomyślnie złożyłem podanie o zarejestrowanie w systemie i przydzielenie numeru identyfikacyjnego. Teraz czekam. Numer ma przyjść pocztą... kiedyś... Gdy go wreszcie dostanę, mogę kontynuować procedurę. Po drodze jeszcze co najmniej dwa kamienie milowe – deklaracja lekarza pierwszego kontaktu i wreszcie aplikacja o kartę ubezpieczenia zdrowotnego. Szacuję, że potrwa to łącznie dobry miesiąc.

      Usuń