piątek, 20 listopada 2015

Od Santa Apolonia do Castelo de São Jorge


Dzielnica niezwykle ciasno rozmieszczonych, zaniedbanych, wręcz sypiących się domów, zamieszkałych już od ponad trzystu lat niemal wyłącznie przez najbiedniejszych spośród lizbończyków... Brzmi zachęcająco?

Alfama – najstarsza część portugalskiej stolicy – przez wieki była na najlepszej drodze ku przerodzeniu się w slumsy, a mimo tego zdołała oprzeć się postępującej degradacji, odnaleźć jakąś zaskakującą harmonię w swym wewnętrznym nieładzie, by ostatecznie stać się osobliwą wizytówką miasta. Dziś spotkać tu można przede wszystkim turystów pragnących spojrzeć z góry na Lizbonę i usłyszeć muzykę fado na żywo. Czy móżna sobie wyobrazić silniejszy magnes na eksplorujących Portugalię podróżników?

Dawniej każdy kto miał choć odrobinę oleju w głowie i dostatecznie dużo grosza przy duszy uciekał z Alfamy jak najdalej. Trzęsienia ziemi nękające niegdyś Portugalię sprawiły, że przebywanie w tej okolicy groziło (dosłownie i w przenośni) zawaleniem się dachu na głowę. Pozostali tylko ci, których na przeprowadzkę najzwyczajniej nie było stać, głównie niezamożni rybacy. Los okazał się jednak być dla nich łaskawy. Gdy wskutek wielkiego trzęsienia ziemi w 1755 roku ucierpiała niemal cała Lizbona, Alfama wyszła z tej tragedii praktycznie bez szwanku.

To właśnie w tej niepozornej portowej dzielnicy narodziło się fado (po portugalsku wymawiane "fadu" czyli los, fatum); muzyka, którą wciąż usłyszeć można w radiu (nawet polskim), a najnowsze płyty współcześnie wykonujących ją artystów notowane są w czołówce najlepiej sprzedawanych albumów w Portugalii. Wiedziony ciekawością, zapytałem kilku studentów z Lizbony, czy słuchają fado. Wszyscy jednogłośnie zaprzeczyli. Po chwili zaś wyjaśnili mi, że młodzi ludzie, którzy rozumieją słowa tych piosenek, często po prostu nie potrafią znieść takiej ilości smutku i zdecydowanie wolą posłuchać czegoś pogodniejszego. Jedna z dziewczyn dodała zaś, że jej babcia jest wielbicielką fado, choć często się przy nim głęboko wzrusza i nie potrafi powstrzymać łez. Przypuszczalnie więc wspomniane płyty w pierwszym rzędzie kupują nawiedzający ten kraj turyści, co skądinąd i tak nie zmienia faktu, że poziom artystyczny wielu wykonań jest wysoko oceniany przez ekspertów.

Jeśli jesteś akurat w Lizbonie i masz ochotę wyrobić sobie własne zdanie na temat fado, recepta jest bardzo prosta: Wystarczy, że znajdziesz się tuż po zapadnięciu zmroku na małym placyku Chafariz de Dentro, po którym zaczniesz krążyć bez sensu ze zdezorientowaną miną, ewidentnie czegoś szukając, by wreszcie nadziać się na natrętnego naganiacza, który zaprowadzi Cię do lokalu noszącego pretensjonalną angielską nazwę. Na miejscu zaś będziesz uczestniczyć w przedziwnym spektaklu, na który składają się: czekanie za ogromną kotarą aż wokalista zakończy wykonywać utwór, rozsunięcie kotary, znalezienie się we wnętrzu pełnym przypadkowych turystów z najdalszych zakątków świata ewidentnie zaciągniętych tu "z łapanki", zajęcie miejsca przy stoliku, otrzymanie do ręki menu pełnego stanowczo zbyt drogich dań, zdecydowanie się ostatecznie na lampkę domowego wina, podziwianie w zamian niekrytego rozczarowania ze strony kelnera, a wszystko to uwiecznione uczestnictwem w co najwyżej przeciętnym koncercie, podczas którego tylko jedna wokalistka może poszczycić się miłym dla ucha głosem, z którego potrafi zrobić użytek. Doświadczyłem tego wszystkiego na własnej skórze niespełna trzy lata temu. Zdecydownie nie polecam. W ogóle nie wchodzę już do żadnego lokalu, przed którym stoi jakikolwiek naganiacz. Uraz mam i tyle.

Wytrawni specjaliści stosują strategię zgoła odmienną: To samo miejsce, ten sam czas, jednak zamiast kręcić się nieporadnie, nadstawiamy ucha, nasłuchując dźwięków muzyki. Lokalizujemy ich źródło i podążamy w tamtą stronę. Po drodze odkryjemy najpewniej kilka innych miejsc, skąd dobiegają śpiewy przy akompaniamencie gitar. Snujemy się więc uliczkami Alfamy tak długo aż natrafimy na wykonanie, które najbardziej przypadnie nam do gustu i... voilà! Oto lokal, w którym warto spędzić dzisiejszy wieczór. 

Alfamę bez dwóch zdań trzeba odwiedzić również za dnia, najlepiej w pełnym słońcu odbijającym się we wszechobecnej bieli ścian budynków i maskującym fakt, że jest to biel znacznie już przybrudzona. Błądząc pośród ciasnych uliczek, wspinajmy się więc powoli na szczyt wzgórza. Wybór tej czy innej drogi nie ma znaczenia. Jeśli będziemy konsekwentnie kierować się ku górze, dotrzemy wreszcie do Miradouro de Santa Luzia. Miradouro znaczy po portugalsku punkt widokowy. Warto zapamiętać to słowo, ponieważ w Lizbonie takich punktów jest całkiem sporo. Taras Świętej Łucji ma tę szczególną cechę, że jest niczym nagroda za trud włożony we wspięcie się na niego. Pokonawszy labirynt wąskich przesmyków i niekończących się schodów, docieramy do punktu, z którego rozciąga się niezapomniany widok na Alfamę i wdzierającą się stopniowo w Atlantyk rzekę Tag. Za naszymi plecami zaś powolutku suną po szynach charakterystyczne żółte tramwaje linii numer 28.














4 komentarze:

  1. Przepiękne miejsa, przepiękne zdjęcia. Nic dodać, nic ująć :D Alfamę bez dwóch zdań trzeba odwiedzić!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba, trzeba. Zwłaszcza teraz, gdy za oknem plucha, a w Portugalii wciąż jeszcze całkiem ciepło.

      Usuń
  2. Lizbonę odwiedziłam, fado posłuchałam, słodkie wino wypiłam - a cały czas mi mało. Ten kraj zachwycił mnie, jak żaden inny ...

    OdpowiedzUsuń