sobota, 28 listopada 2015

Pieniądze są w drodze

 
Znasz to uczucie, kiedy wiesz, że Twój pracodawca przelał Ci już wypłatę, ale pieniądze wciąż jeszcze nie zostały zaksięgowane na Twoim koncie, podczas gdy na horyzoncie piętrzą się niecierpiące zwłoki wydatki? W Niemczech taki stan potrafi trwać 2-3 dni, a gdy po drodze trafi się weekend, czas ten się jeszcze bardziej wydłuża, podnosząc coraz bardziej ciśnienie. Jeśli mieszkasz w Polsce i posiadasz tam rachunek bankowy, na którym przelewy księgowane są w ciągu maksymalnie jednej doby, transferujesz środki pomiędzy własnymi kontami w ciągu kilku minut, od czasu do czasu płacisz zbliżeniowo, a w oddziale banku udaje Ci się cokolwiek załatwić od ręki, to miej świadomość, że doświadczasz luksusów, na które mogą pozwolić sobie jedynie najbardziej zamożni Niemcy.

Być może nie zdajesz sobie sprawy, że między bankowością indywidualną w Polsce a jej odpowiednikiem w Niemczech zieje przepaść. Od chwili pierwszej wizyty w jednym z tutejszych banków w celu podpisania umowy o prowadzenie rachunku a momentem, kiedy listonosz dostarczy Ci wreszcie kartę płatniczą i PIN do niej, upłynąć muszą mniej więcej trzy tygodnie. Co gorsza, jeśli w trakcie tego procesu coś nawali, możesz nie pozbierać się nawet przez dwa miesiące (wiem z autopsji). 

Na szczęście mam to już za sobą. Od dłuższego czasu jestem bowiem w posiadaniu złotej karty. Brzmi dumnie? Nic bardziej mylnego. Ów opalizujący kawałek plastiku to tzw. Girocard czyli najbardziej elementarna spośród pozycji obowiązkowych w każdym koncie. Sprawdzi się praktycznie wszędzie, gdzie tylko płatność bezgotówkowa jest możliwa. Visa? Mastercard? Ależ skąd! Nie widnieje na niej żadne znajomo wyglądające logo. Mało tego, jeśli przywieziesz z Polski którąś z kart znanego operatora, możesz się boleśnie rozczarować. Nawet w galeriach handlowych usłyszysz czasem (choć na szczęście rzadko), że płatność nimi jest niemożliwa, zaś osiedlowymi sklepami możesz w ogóle nie zawracać sobie głowy. Postawmy sprawę jasno, jeśli nie zamierzasz zawsze i wszędzie nosić ze sobą dostatecznej ilości gotówki, jedynie Girocard może Cię uratować.

Niechlubnym liderem wśród transakcyjnych archaizmów jest chyba jednak nieśmiertelny Unterschrift (niem. podpis). Cóż z tego, że do karty przypisany jest PIN, skoro uwierzytelnianie na ogół realizuje się, podpisując paragon? Na dodatek sprzedawcy zwykle nie zadają sobie trudu, by sprawdzić zgodność podpisu ze wzorcem na karcie.

Ostatnimi czasy sprawy mają się wyraźnie ku lepszemu. Konto internetowe, do którego w końcu udało mi się uzyskać dostęp, stopniowo zyskuje nowe funkcjonalności. Już nie mogę się doczekać dnia, kiedy autorzy aplikacji mobilnej wprowadzą wreszcie możliwość sprawdzania ilości wolnych środków na karcie kredytowej. Jak na razie mam jedynie dostęp do listy zaksięgowanych transakcji, które napływają nie wcześniej niż trzy dni po dokonaniu płatności. Podobnie długo muszę czekać na pieniądze przelane z własnego Girokonta, które mam przecież w tym samym banku. Zważywszy, że nie widzę blokad, jakie są w danej chwili założone na kartach w związku z płatnościami czekającymi na zaksięgowanie, posiłkuję się zgrubnym szacowaniem stanu kont w myślach. Mogę się pochwalić, że ostatnimi czasy udaje mi się już coraz lepiej odgadywać, ile naprawdę mam pieniędzy.

Jak dotąd przetestowałem dwa bardzo popularne w Niemczech banki. Skonfrontowałem też swoje spostrzeżenia z doświadczeniami kolegów, mających konta w innych bankach. Niestety, w przeważającej części nasze uwagi się pokrywają. Wspólnie doszliśmy też do wniosku, że u podstaw takiego stanu rzeczy musi leżeć fakt, że informatyzacja banków w Polsce nastąpiła znacznie później niż w Niemczech, a sektor bankowy z całą pewnością nie najlepiej znosi zmiany oprogramowania. Trudno więc się dziwić, że nikomu tutaj nie śpieszy się, by uaktualniać coś, co przecież działa nieprzerwanie od lat.

Mimo frustracji, jaką nierzadko budzi we mnie mój obecny bank, chcę podkreślić, że ma on również dwie niezaprzeczalne zalety. Po pierwsze, prowadzenie konta nie kosztuje mnie ani centa. Czasy, kiedy podobnym dobrodziejstwem obdarzał mnie bank w Polsce, dawno już przeszły do lamusa. Druga z zalet jest nieco bardziej abstrakcyjna. Zamyka się ona w spostrzeżeniu, że przychodząc do oddziału banku w celu załatwienia danej sprawy, rozmawiam z doradcą wyłącznie o tej sprawie, bez konieczności wysłuchiwania listy ofert kredytów, pożyczek, kolejnych kart kredytowych, ubezpieczeń i innych nieinteresujących mnie obecnie usług, a to naprawdę rekompensuje wiele niedogodności.

9 komentarzy:

  1. Pamiętam jak wzeszłym roku wybrałam się do Berlina. Zeszłam na stację metra i chciałam kupić bilet. Niestety automat przyjmował tylko wybiórcze karty, bardzo mało znanych operatorów. Myślałam, że się wścieknę i przez metro wypstrykałam się ze wszystkich drobniaków, które trzymałam na publiczne WC... Podobnie jest również na francuskich autostradach, które np. nie chcą akceptować kart kredytowych, a karty płatnicze są również wybiórcze i mało znane. Dobrze, że akurat we Francji byłam z rodzicami i to oni opanowywali sytuację. Gdybym została sama z takim problem na zakorkowanym odcinku autostrady pewnie zaczęłabym płakać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, automaty biletowe w metrze w Niemczech to jest w ogóle jakaś zgroza. O kartach kredytowych faktycznie możesz zapomnieć. Girocard, o której wspominam powyżej, działa na szczęście w tych stacjonarnych urządzeniach montowanych na peronach, ale automaty w wagonach już jej nie akceptują. Ilekroć w kolejce do automatu ustawia się turysta spoza Niemiec, możesz być pewna, że kupno biletu zajmie mu dobry kwadrans, o ile w ogóle zakończy się sukcesem. Pomyśleć, że we Wrocławiu, by kupić bilet, wystarczyło jedno "biiiip"... Z drugiej strony, możemy być dumni, że w Polsce coś działa lepiej niż na zachodzie Europy.

      Usuń
    2. No właśnie! Ja rodowita wrocławianka jestem przyzwyczajona do "biiiip" a tu mi wyskakuje coś tak nieoczywistego :D

      Usuń
  2. Przydatne i ciekawe informacje o tych kartach, szczegolnie jak ktos tak jak, ja gotowki praktycznie nie nosi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i cieszę się, że mogę się przydać. Ja również nie przepadam za płaceniem gotówką. Z drugiej strony, to wręcz zabawne, że nawet wewnątrz strefy Euro płacenie kartą potrafi być tak kłopotliwe.

      Usuń
  3. ależ zaskakujący wpis- nie sądziłam, że mamy w Polsce tak dobrze :-) I pewnie większość- jak ja- traktuje te luksusy jako cos oczywistego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się ukryć, że do wygody łatwo przywyknąć. Na dodatek często myślimy o sobie jako o tych, którzy gonią Zachód, więc tym milej zobaczyć dla odmiany, że pod niektórymi względami bywa dokładnie na odwrót.

      Usuń
  4. Ale w Polsce za prowadzenie swojego konta również nie płacę ani centa, a co dopiero złotówki ;-)
    Ciekawe obserwacje, może w Polsce nie zwracam na to uwagi, a gdy jestem za granicą - jestem zabezpieczona gotówką, to w Stanach bardzo mnie to zainteresowało. Tam królują karty kredytowe, podczas gdy u nas na słowo 'kredyt' wciąż reaguje się lękiem. Wszystko robi się coraz bardziej zautomatyzowane i naprawdę... w niektórych miejsach miałam problem, ponieważ akceptowano płatność wyłącznie kartą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżbyś się załapała na promocję dla studentów? :)

      Usuń