sobota, 19 grudnia 2015

I am just a passerby


Pan jadący białym miniwanem ewidentnie dokądś się śpieszy. Pani w srebrnej vectrze co chwilę nerwowo spogląda na zegarek. Pięcioosobowa rodzina w granatowym kombi najpewniej myśli już o kolacji. W ślad za nimi mknie kolejnych kilkanaście aut. Mnie tymczasem pozostają dwie możliwości: czekać cierpliwie na skraju przejścia dla pieszych i obserwować twarze ignorujących moją obecność kierowców albo zaryzykować i zdecydowanym krokiem wtargnąć na jezdnię. 

Nagle ktoś z jadących lewym pasem zatrzymuje się, chcąc mnie przepuścić. Stawiam kilka nieśmiałych kroków, by po chwili znów musieć przystanąć. Tym razem znajduję się pośrodku jezdni, tuż przed maską mojego wybawcy, ponieważ sznur samochodów w dalszym ciągu sunie prawym pasem. Cóż z tego, że mam już bezwględne pierwszeństwo, a każdy kierowca, który ten fakt zignoruje, zainkasować powinien dziesięć punktów karnych? Byłem już w takiej sytuacji wiele razy, ale żaden z nich nigdy nie został ukarany. Wychylam się więc nieśmiało i czekam. W końcu udaje mi się wyłapać większy odstęp między autami. Ruszam zatem czym prędzej, bo nie ma czasu na wahanie. Z duszą na ramieniu pędzę przed siebie, pośpiesznie pokonując pozostałą część dystansu... Znów się udało! Ostatni odcinek jezdni dzielący mnie od przeciwległego chodnika ul. Strzegomskiej we Wrocławiu jest już za mną. Jutro wprawdzie znów stanę do nierównej walki z uzbrojonymi w lśniące karoserie przeciwnikami, ale póki co mogę odetchnąć.

Takie wspomnienia pozostały w mojej głowie z czasów, gdy regularnie przecinałem na piechotę Plac Strzegomski. Jak dotąd tylko w jednym europejskim kraju pokonywanie jezdni dostarczało mi emocji jeszcze silniejszych niż te opisane powyżej – we Włoszech, a ściślej w Rzymie. Tam faktycznie wielokroć zdarzało mi się walczyć o byt. Z kolei w Niemczech sytuacje, kiedy w ciągu ostatniego miesiąca sterczałem zniecierpliwiony tuż przed pasami, policzyć mógłbym na palcach jednej ręki. Tutaj po prostu pieszy nie jest traktowany jak intruz.

Już sam fakt pojawienia się przechodnia w pobliżu pasów i okazywanie przezeń wyraźnego zamiaru (sic!) pokonania jezdni jest sygnałem dla kierowców, by bezwzględnie ustąpić mu pierwszeństwa. W praktyce zdarza mi się obserwować osoby, które aż nazbyt ufnie z tego prawa korzystają, przekraczając jezdnię bez rozglądania się na boki. Czasem aż włos się jeży na taki widok. Na szczęście do tragedii dochodzi rzadko. Według danych opublikowanych przez Bundesanstalt für Straßenwesen w roku 2013 na niemieckich drogach zginęło w wypadkach 557 pieszych. W tym samym czasie w Polsce, w analogicznych sytuacjach życie straciło aż 1140 osób. Pamiętać też trzeba, że liczba mieszkańców Niemiec przekracza 80 milionów czyli ponad dwa razy więcej niż obywateli naszego kraju.

W Internecie natknąć się można na zdjęcia przedstawiające drzewa wyrastające ni stąd, ni zowąd w samym środku pasa ruchu, opatrzone ironicznym podpisem głoszącym, że takie cuda tylko w Polsce. Nic bardziej mylnego. Takie cuda są bowiem na porządku dziennym raczej w Europie Zachodniej, gdzie drogi osiedlowe zaprojektowano w taki sposób, by ograniczenie prędkości było faktem, a nie jedynie pustym zapisem. Nie muszę zresztą szukać daleko. Istny slalom z ułożonych naprzemiennie drzew i krzewów przeplatanych dodatkowo miejscami parkingowymi ciągnie się na całej długości ulicy prowadzącej do mojego domu. Mogę zaręczyć, że nawet najbardziej temperamentni kierowcy pokonują go z rozwagą. 

W Polsce, niespełna tydzień temu dobiegł końca finansowany przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju projekt "Mobis", w którym przez krótki czas było mi nawet dane uczestniczyć. Jego celem było opracowanie metody oceny bezpieczeństwa pieszych przy pomocy analizy obrazu wideo. W nieopublikowanym jeszcze raporcie końcowym pada stwierdzenie, że liczne przejścia dla pieszych w naszym kraju winny być lepiej oświetlone, bowiem ogromna część potrąceń ma tam miejsce po zmroku, kiedy to piesi nie są dostatecznie dobrze widziani przez kierujących pojazdami. Kładzie się też nacisk na to, że ograniczenia prędkości w okolicy tychże przejść powinny być wymuszane poprzez zastosowanie przewężeń jezdni, progów spowalniających oraz fotoradarów. Sugeruje się również wprowadzenie innowacyjnych rozwiązań pozwalających automatycznie rozpoznawać obecność pieszych w pobliżu pasów w połączeniu z tzw. dynamicznym oznakowaniem emitującym sygnały świetlne dla kierujących. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że doczekamy się sprawnego wcielenia tych wniosków w życie, by wreszcie opuścić niechlubną czołówkę krajów unijnych, w których ginie najwięcej pieszych.

P.S. Zdjęcie u góry przedstawia jeden z moich ulubionych absurdów drogowych uchwycony gdzieś w Polsce.

Źródła:

2 komentarze:

  1. Dostanie się na drugą stronę na Strzegomskiej to jest dramat! Z resztą w ogóle Wrocław jest fatalny pod względem przejść dla pieszych. Całe życie w biegu po ulicy - tak bym to ujęła.

    Zdjęcie powyżej rozwaliło system, tyle ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ mylisz się, system przejść dla pieszych we Wrocławiu to po prostu zręcznie przemyślana gra miejska, zwłaszcza na Rondzie Reagana. Czasem po prostu nie chce nam się w nią grać. ;)

      Usuń