niedziela, 28 sierpnia 2016

Edinburgh Grey


Powiedzieć o Edynburgu, że jest szary to stanowczo za mało. On jest szarością samą w sobie. Szarością, która zyskała już oficjalną nazwę – Edinburgh Grey (wym. edynbra grej). W wielu sklepach dostać dziś można tkaniny, a nawet płyty podłogowe w tym kolorze. I choć brzmieć to może niewiarygodnie, stolicy Szkocji jest w tej szarości naprawdę do twarzy.

Celowo zapisałem nazwę miasta fonetycznie, by podkreślić, że rodowitym Szkotom nie przejdzie przez gardło żadne "Edynbroł" czy "Edynboroł", lecz właśnie "Edynbra" (z akcentem na pierwszą sylabę i dość mięsistym, zdecydowanie nieangielskim "r" pośrodku), co stanowi jeden z wielu przejawów tego, że Szkoci lubią podkreślać swoją odrębność wobec reszty Zjednoczonego Królestwa. W pierwszym rzędzie skupmy się jednak na tym, co wspólne.

Bez wątpienia wspólny jest klimat. Mówi się czasem złośliwie, że prognoza pogody w tym rejonie świata sprowadza się do prostej zasady: Jeśli na horyzoncie nie widać gór, to znaczy, że właśnie pada deszcz. Jeśli widać – to lada moment zacznie padać... Choć o prawdziwości tych słów przekonałem się niejednokrotnie na własnej skórze, większość zdjęć, jakimi dysponuję, pstryknąłem w słoneczne dni, więc z góry uprzedzam, że obraz Edynburga w moim obiektywie jest co nieco zafałszowany.

Z innymi wielkimi brytyjskimi miastami bez wątpienia łączy Edynburg również charakterystyczny nadmiar bodźców, jakich dostarczają tłumy ludzi przelewających się stanowczo zbyt wąskimi chodnikami. Nie jest to na szczęście jeszcze londyńska "wojna na łokcie" z przechodniami, choć momentami doprawdy niewiele brakuje. Przejdźmy więc na drugą stronę ulicy w nadziei na trochę więcej luzu. Przekraczając jezdnię, po raz kolejny zadziwiają mnie wymalowane na brytyjskich drogach biało-żółto-czerwone znaki poziome, które przywołują na myśl pstrokate szlaczki i zygzaki, sprawiające wrażenie, że nad ich rozmieszczeniem czuwało pięcioletnie dziecko. Przyznać muszę, że ulice w centrum Edynburga stanowią mieszankę, która dość wdzięcznie prezentuje się w obiektywie, jednak konieczność funkcjonowania w morzu dźwięków, barw i przypadkowych szturchnięć potrafi być niesamowicie męcząca.














Gdy odhaczymy już spacer głównymi traktami miasta, możemy z czystym sumieniem skręcić w którąś z bocznych uliczek, by wreszcie odetchnąć. Zabawne, że z chwilą, gdy walka o kawałek przestrzeni dla siebie straci choć trochę na znaczeniu, natychmiast zaczniemy dostrzegać mnóstwo detali, na których warto zawiesić wzrok. W pierwszej kolejności zauważymy niezwykle stylowe witryny sklepów i knajpek, zapraszających, by do nich zajrzeć i poczuć klimat wnętrz z duszą. Zapuściwszy się nieco dalej, odkryjemy mnóstwo sklepików z antykami czy rękodziełem i artystycznych kawiarenek, które nierzadko oprócz standardowego menu pełnego kaw i słodkości – w ramach lokalnego folkloru – oferują również drinki ze szkocką whisky. Znacznie więcej wysiłku wymagać będzie znalezienie miejsca, by przegryźć coś bardziej treściwego. Pod hasłem "szkockie specjały" zwykle kryje się bowiem zwykły fast-food. Muszę jednak przyznać, że jajecznicę z wędzonym łososiem czy słynne haggis mimo wszystko wspominam z niejakim rozżewnieniem. W przypadku tego ostatniego nie polecam jednak czytać, jak i z czego się je przyrządza, bowiem łatwo stracić apetyt.

Posiliwszy się solidnie, udajmy się wreszcie tam, gdzie Szkocja ma do zaoferowania zdecydowanie najwięcej – na łono natury. Ze ścisłego centrum Edynburga można dotrzeć piechotą na szczyt najbliższego wzgórza, Calton Hill, mniej więcej w kwadrans. A to dopiero początek! Nieopodal, po drugiej stronie North Bridge, czeka na nas przepiękny Holyrood Park ze słynnym Siodłem Artura (ang. Arthur's Seat) czyli wzgórzem, z którego rozciąga się bodaj najbardziej malownicza panorama miasta. W zasięgu dotarcia autobusem natomiast znajdują się: jeszcze większy i jeszcze ciekawiej pofałdowany park, plaża nad Morzem Północnym, dzielnica doków i przepiękna zatoka... ale dość już tego, bo za chwilę zdradzę Ci wszystkie moje ulubione miejsca. A przecież nie w takim tempie odkrywa się Edynburg. Znacznie lepiej jest zatrzymać się na dłużej na którymkolwiek ze wzgórz i popatrzeć na szare miasto w dole. Jego kolor idealnie współgra z zielenią traw, słonecznożółtą barwą płatków krzewu, który Szkoci potocznie nazywają broom, oraz morzem widzianym daleko w oddali.

Wszystko to jednak tylko w te rzadkie dni, gdy nie pada akurat deszcz...


















8 komentarzy:

  1. Piękny ten Edynburg. Jest na mojej liście podróżniczych miejsc do zobaczenia już od dłuższego czasu, ale wciąż jest mi tam nie po drodze. Może kiedyś ;) Chętnie poznam wszystkie Twoje ulubione miejsca w tym mieście, bo oglądając te zdjęcia moja wyobraźnia już działa i zastanawia się, co jeszcze mogłabym tam zobaczyć. Nawet w tę deszczową pogodę... ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w stu procentach! I ja mam słabość do tego miasta, co chyba zresztą widać powyżej. Rozpiszę się trochę dłużej w mailu do Ciebie. A potem? Czekam na Twoją relację z wyjazdu. :)

      Usuń
  2. Wow, zdjęcia zapierają mi dech w piersi - szczególnie drugie i trzy ostatnie! Przyznam się, że Szkocja już od jakiegoś czasu ciągnie mnie do Ciebie... ale nigdy nie rozważam tych kierunków jako celów podróżniczych. Może właśnie przez pogodę? Miałam przyjemność być w Norwegii i w czasie tygodnia, 7 dni padało. Zdecydowanie nie była to moja ulubiona podróż ;) Chyba jednak nie ma nic lepszego niż słoneczko, palmy i szum oceanu :P !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. :) Sprawdzone źródła podają, że najlepsza pogoda w Szkocji przypada zwykle w maju. To na wypadek, gdybyś kiedyś jednak się zdecydowała tam wybrać. Inne sprawdzone źródła mówią, że szkockie knajpy są idealne na deszczowe dni, ale to raczej dla tych, co wolą przede wszystkim leniwie spędzać czas, więc to raczej "niezbyt magdowe", prawda?

      Usuń
  3. Edynburg szarością samą w sobie - podoba mi się to stwierdzenie. Sama nigdy nie byłam, UK to dla mnie wciąż miejsca nieodkryte, ale mam nadzieję, że to wszystko kwestia czasu. Jednak kilku moich znajomych miało okazję odwiedzić to szkockie miasto i absolutnie przepadli w jego niesamowitym klimacie. Ma coś w sobie, zdecydowanie chciałabym je odwiedzić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałaś niedawno, że (wprawdzie późno, ale jednak) zakochałaś się w powieściach o Harrym Potterze. Zapewne wiesz więc doskonale, że to właśnie w Edynburgu J. K. Rowling wymyśliła tę postać i napisała pierwszy tom jego przygód. Może warto spróbować podążyć tym tropem?

      Usuń
  4. Powiem szczerze, że większość tych szarych i piaskowych budynków wygląda, jakby je ktoś wyrzeźbił z ziemniaka. Skojarzenie infantylne, ale takie było moje.
    Zieleń pięknie uchwycona, aż szkoda mi patrzeć na ten pomarańcz za oknem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ziemniaczane skojarzenie skradło moje serce. ;) A co do pięknej zieleni, to pomyśl sobie, że taka już domena krain, w których często z nieba kapie deszcz. I od razu mniej żal pomarańczowych barw za oknem. :)

      Usuń