sobota, 1 kwietnia 2017

Na słonecznym głodzie


Deszcz na Lazurowym Wybrzeżu to taka mała katastrofa. Słońca nie widać, więc już choćby dlatego ludziom jest źle. Po ulicach snują się pogrążeni w zadumie przechodnie, a sklepikarze sterczą przyklejeni do drzwi wejściowych swoich lokali. Niby to wypatrują klientów, niby głęboko nad czymś rozmyślają, ale ich twarze zdradzają raczej dziecięcą ciekawość wobec jakiegoś mało znanego i wielce fascynującego zjawiska.

Tego dnia koleżanka wparowuje do biura solidnie przemoczona, choć do pokonania miała jedynie krótki dystans między parkingiem a wejściem do budynku. Jak tłumaczy, deszcz zlał ją, gdy nerwowo przewalała zawartość bagażnika w poszukiwaniu parasola. Listę swoich żali na nieprzychylność aury wzbogaca opowieścią o czterech rozbitych autach, które naliczyła jadąc do pracy. Jest już drugą osobą, która w ostatnim czasie tłumaczy mi, że dla Francuzów z południa padający deszcz oznacza nieuchronny paraliż komunikacyjny i znaczny wzrost liczby kolizji drogowych.

Nazajutrz ponura aura ani trochę nie odpuszcza. Jeśli wierzyć prognozie, potrwa łącznie trzy dni. Uzbrojony w niewielką, czerwoną parasolkę w białe groszki, zakupioną spontanicznie w najbliższym sklepie, zasuwam po raz kolejny do CPAM-u (fr. Caisse primaire d'assurance maladie) czyli tutejszej kasy chorych. Kilka dni temu otrzymałem pismo, że mój wniosek o nadanie numeru ubezpieczenia został odrzucony, ponieważ... No właśnie, ponieważ co? Uzasadnienie jest tak mętnie sformułowane, że nikt dotąd nie był w stanie mi go wyjaśnić. Obiegłem z nim wszystkich znanych mi Francuzów i Kanadyjczyków. Nasłuchałem się wersji tak odległych, że sam już nie wiem, czy jakiś urzędnik zgubił moje dokumenty, czy może raczej ktoś nie był świadomy, że Polska jest w Unii i dlatego każe mi ubiegać się o wizę. Wiem, że oba te przypuszczenia nie mają ze sobą praktycznie nic wspólnego, ale daję słowo, że treść listu, jaki otrzymałem, może być zinterpretowana na kilka kompletnie niepowiązanych ze sobą sposobów.

Urzędnicy też nie wiedzą, jak mi pomóc. Pani w CPAM-ie jest jednak na tyle miła, że przejmuje sprawę i biega od biurka do biurka w moim imieniu. Wraca tylko na chwilę, by zapewnić mnie, że za kilka minut sytuacja będzie wyjaśniona. Niestety, wkrótce potem zmienia zdanie. Prosi o pozostawienie numeru, obiecując zadzwonić, gdy tylko uda jej się ostatecznie rozwikłać mój przypadek. Telefon milczy jednak przez cały dzień. Wszystko wskazuje na to, że urzędniczka dołączyła do grona pogrążonych w odchłani rozpaczy w związku z nasilającymi się wciąż opadami deszczu.

Sobota rozpoczyna się obiecująco, ale po południu niebo znów zasnuwa się chmurami. Na ziemię spadają pierwsze tego dnia krople (że też prognoza nigdy nie myli się w kwestii zawieruchy). Lubujący się w rozprawianiu o pogodzie Francuzi mają dziś wyjątkowo szerokie pole do dyskusji. O dziwo, na sprzedawczyni w sklepie, do którego właśnie zaglądam w poszukiwaniu schronienia, ulewa zdaje się kompletnie nie robić wrażenia. Z całą pewnością ma za to ochotę uciąć sobie pogawędkę z klientem. Już po chwili dowiaduję się więc, że zanim wylądowała w Nicei, próbowała życia w kilku innych krajach. Spędziła między innymi dobrych parę lat w niemieckim Leverkusen, co w zupełności wystarcza mi za wyjaśnienie dla jej obojętności wobec tego, co aktualnie dzieje się za oknem. Jak żartobliwie zauważa moja rozmówczyni, dla mieszkańców francuskiej Riwiery obecna aura to niemal koniec świata, dlatego wie, że większość dnia spędzi dziś sam na sam ze swoim towarem. Pociesza ją jedynie fakt, że dni deszczowe w okresie wiosennym policzyć można na palcach jednej ręki, a latem będzie już tylko lepiej. Chyba ma rację.

W poniedziałek jest już po staremu – lazur, gdzie okiem sięgnąć. Gdy czekam na poranny autobus, świeżo wypucowana Promenada Anglików mieni się w promieniach wschodzącego słońca. Zaspane miasto przeciera oczy i wreszcie znów ma ochotę wstać z łóżek. Coraz dobitniej uzmysławiam sobie, że bezchmurne niebo i przyjemne południowe ciepło działają jak narkotyk. Gdy zaznasz ich choćby przez kilka tygodni, przełączasz się na inny tryb i za nic nie chcesz już wracać do tego, co było przedtem. Spoglądasz na morskie fale w kolorze przypominającym podrasowane w Photoshopie fotografie, modląc się, by czas stanął w miejscu. Deszcz, szaruga, słota – pragniesz wymazać te pojęcia ze swojego słownika.

Czuję, że dziś wszystko jest możliwe! Nie dziwi mnie nawet, gdy kilka godzin później odbieram telefon i słyszę w słuchawce znajomy głos pracownicy CPAM-u: Halo, proszę pana, sprawa została wyjaśniona. Nie potrzeba już żadnej wizy. Proszę tylko do nas przyjść. Acha, i niech pan koniecznie dostarczy przy okazji kopię aktu urodzenia po polsku... W tym momencie czar pryska. Już nawet nie mam zamiaru dociekać, czy to nieszczęsne tłumaczenie przysięgłe mojego aktu urodzenia na francuski, które kazano mi załatwić poprzednim razem, faktycznie było niezbędne. Dziękuję pani za telefon, życzę jej miłego dnia, po czym drukuję skan dokumentu wydanego moim rodzicom jeszcze za Polski Ludowej i pakuję go do teczki. Jestem gotowy na kolejną konfrontację.

Na korytarzu spotykam kolegę. Mówi: Il fait beau aujourd'hui (fr. Ładna dziś pogoda), a ja nie mogę się nadziwić, że Francuzom wciąż jeszcze nie znudziło się wypowiadanie tego zdania. Dociera ono do mnie z przeróżnych ust niemal każdego dnia. Czasem mam wrażenie, że to jakieś magiczne zaklęcie, bo przecież o tej porze roku w każdej chwili może spaść deszcz, a wtedy znowu trzeba będzie odkopać parasol z bagażnika.

4 komentarze:

  1. Czy to aby nie relacja z początków marca? ;) Ta zawierucha wydaje się jakby znajoma...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic z tych rzeczy. Sprawa jest jak najbardziej świeża (może za wyjątkiem zdjęcia tęczy). Włoska zawierucha, której zaznałaś na początku marca, dotarła do Francji tylko na jeden dzień. :)

      Usuń
  2. Patryku, zobowiązuję Cię, żebyś nam więcej opowiadał o miejscu w którym się znajdujesz:)
    Czekam na kolejne doniesienia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za impuls do działania. Biorę go sobie do serca, choć niestety potrzebuję jeszcze trochę czasu, zanim wrócę do blogowania i innych przyjemności. :)

      Usuń