– Dzień dobry! Poproszę dwie bagietki.
– Dwie? – dopytuje się sprzedawca.
– Tak, dwie. – odpowiadam, pokazując dla pewności na palcach, o jaką liczbę mi chodzi.
Nazajutrz sytuacja się powtarza. A potem znów i znów, nawet w różnych piekarniach. Dzieje się tak niemal za każdym razem, ilekroć usiłuję kupić deux baguettes, deux croissants, czy deux cokolwiek. Czy ktoś mi może wyjaśnić, co robię nie tak?
Zwróciłem się z prośbą do koleżanki z pracy, by wytłumaczyła mi, dlaczego Francuzi nie rozumieją mojego "deux". No i wyszło szydło z worka. Jak się okazało, pilnie potrzebowałem gruntownego przeszkolenia. Moja nauczycielka rozpoczęła od wyłożenia teorii na tablicy. Były przykłady i kontrprzykłady, dobre i złe praktyki. Potem nadszedł czas na ćwiczenia praktyczne: Nie mów "dy" ani "du", tylko coś pomiędzy tymi dwoma. I nie przeciągaj zbytnio tego dźwięku. Powiedz króciutko: "deux", nie "deuuuux" – demonstrowała i kazała mi powtarzać do skutku. Następnego ranka szedłem do piekarni z duszą na ramieniu, ale udało się. Dostałem to, o co prosiłem. Bez dodatkowych pytań i pokazywania na migi. Poczułem się, jakby ktoś aktywował mi funkcję pozwalającą bez skrępowania brać wszystkiego po dwa. Radości nie było końca.
Nie chcę przez to powiedzieć, że zadufani i aroganccy Francuzi dopiero po tak wyczerpującym treningu łaskawie zaakceptowali moją nowo opanowaną, nieco bardziej zbliżoną do poprawnej francuzczyzny wymowę słowa "deux". No dobrze, przyznaję, że wkurza mnie niekiedy ich arogancja, a zwłaszcza teatralne miny w stylu "Nie rozumiem, o czym do mnie mówisz". W końcu nie tak trudno jest ruszyć głową i domyśleć się, o co mi chodzi. Mimo wszystko jednak biję się w pierś i przyznaję, że język francuski pełen jest głosek, których właściwa wymowa nadal pozostaje poza moim zasięgiem. I choć różnice między nimi wydawać się mogą ledwo dostrzegalne, dla Francuzów są one bardzo istotne, bowiem w wielu przypadkach znacząco wpływają na sens zdania.
Spróbujmy na moment odwrócić sytuację: Czy dostrzegasz różnicę między wymową takich słów jak kosz, koszt i kość? Dla nas są one oczywiste, wielu obcokrajowców natomiast kompletnie ich nie słyszy. Przekonałem się o tym całkiem niedawno, gdy zostałem zapytany o polski odpowiednik francuskiego "Salut!". Nigdy przedtem nie przyszło mi do głowy, że banalne "Cześć!" może przysporzyć komuś tyle kłopotów. Są tam bowiem aż trzy trudne do wyartykułowania głoski. Z opanowaniem pierwszej z nich ("cz") jeszcze nie jest najgorzej dzięki podobieństwu do jej angielskiego odpowiednika, ale "ść" to już przeszkoda praktycznie nie do pokonania. Polecam wypróbować na pierwszym napotkanym przybyszuz zagranicy. Mojego argentyńskiego kolegę tak to wciągnęło, że każdego dnia wita się ze mną głośnym "Czessss!" przekonany, że osiągnął już poziom profesjonalizmu pozwalający mu uczyć polskiej mowy kolejne osoby w jego otoczeniu.
Wróćmy jednak do francuskiego. Oczywistym jest, że ilekroć otworzę usta, miejscowi bez trudu rozpoznają, że nie jestem Francuzem. Co zabawne, wielu z nich bezskutecznie próbuje rozwikłać zagadkę – skoro nie Francuz, to kto? Nie tak dawno spostrzegłem na przykład, że pan serwujący dania w firmowej stołówce również usiłuje zgadnąć, skąd pochodzę. Ponieważ w menu królowała tego dnia kuchnia włoska, postanowiłem wpuścić go w maliny. Buongiorno, signore! – rzuciłem na starcie, starając się jak najwierniej naśladować melodię głosu moich włoskich znajomych – Spaghetti alla carbonara, per favore! Mężczyzna rzucił w moja stronę porozumiewawcze spojrzenie, dodając w odpowiedzi "Buon appetito!". Acha, połknął haczyk – pomyślałem. Następnego dnia, już po francusku, zapytał mnie, z jakiego regionu pochodzę. Jak przypuszczam, miał na myśli region Włoch, więc musiał się nieco zdziwić, gdy odpowiedziałem Pologne. Choć z drugiej strony, wziąwszy pod uwagę moją niezbyt wprawną francuska wymowę, mógł zrozumieć Bologne, a to znaczy, że zabawa trwa nadal.
Spróbujmy na moment odwrócić sytuację: Czy dostrzegasz różnicę między wymową takich słów jak kosz, koszt i kość? Dla nas są one oczywiste, wielu obcokrajowców natomiast kompletnie ich nie słyszy. Przekonałem się o tym całkiem niedawno, gdy zostałem zapytany o polski odpowiednik francuskiego "Salut!". Nigdy przedtem nie przyszło mi do głowy, że banalne "Cześć!" może przysporzyć komuś tyle kłopotów. Są tam bowiem aż trzy trudne do wyartykułowania głoski. Z opanowaniem pierwszej z nich ("cz") jeszcze nie jest najgorzej dzięki podobieństwu do jej angielskiego odpowiednika, ale "ść" to już przeszkoda praktycznie nie do pokonania. Polecam wypróbować na pierwszym napotkanym przybyszu
Wróćmy jednak do francuskiego. Oczywistym jest, że ilekroć otworzę usta, miejscowi bez trudu rozpoznają, że nie jestem Francuzem. Co zabawne, wielu z nich bezskutecznie próbuje rozwikłać zagadkę – skoro nie Francuz, to kto? Nie tak dawno spostrzegłem na przykład, że pan serwujący dania w firmowej stołówce również usiłuje zgadnąć, skąd pochodzę. Ponieważ w menu królowała tego dnia kuchnia włoska, postanowiłem wpuścić go w maliny. Buongiorno, signore! – rzuciłem na starcie, starając się jak najwierniej naśladować melodię głosu moich włoskich znajomych – Spaghetti alla carbonara, per favore! Mężczyzna rzucił w moja stronę porozumiewawcze spojrzenie, dodając w odpowiedzi "Buon appetito!". Acha, połknął haczyk – pomyślałem. Następnego dnia, już po francusku, zapytał mnie, z jakiego regionu pochodzę. Jak przypuszczam, miał na myśli region Włoch, więc musiał się nieco zdziwić, gdy odpowiedziałem Pologne. Choć z drugiej strony, wziąwszy pod uwagę moją niezbyt wprawną francuska wymowę, mógł zrozumieć Bologne, a to znaczy, że zabawa trwa nadal.
Stąd chyba prosty wniosek, że każdy język jest hardkorowy? :) Czasami jak patrzę na nasze polskie nazwy miejscowości, to nie mogę wyjść ze zdziwienia po co tak komplikować ludziom życie. Bardzo długie i naszpikowane znakami specjalnymi, aż oczy bolą. No patrz, nawet ta krótka notka bije po oczach ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
Mam wrażenie, że w porównaniu z islandzkim nasz język to i tak małe piwo, ale kto wie? ;) Bijąco po oczach, pozdrawiam również!
Usuń