piątek, 1 września 2017

Minipowieść z wąsem w tytule


Na początku są mury. Ogromne, masywne i doskonale zachowane. Żadne tam nędzne pozostałości zdruzgotanej wojnami twierdzy. Granic Saint-Paul-de-Vence (wym. sę-pol-de-wąs) broni mięsisty kawał średniowiecznych obwarowań, których widok od wieków musiał budzić respekt. Dziś mury przywodzą raczej na myśl ozdobną skorupę. Przedarłszy się przez nią, trafiam do zupełnie odmiennego świata, stanowiącego mieszaninę kilkusetletniej architektury z umiarkowanie acz konsekwentnie panoszącą się nowoczesnością.

W XXI wieku najsilniejszy turystyczny lep St-Paul-de-Vence oscyluje wokół tematu sztuki. Wielka w tym zasługa światowej klasy sław jak Chagall, Matisse czy Modigliani, którzy przed laty pomieszkiwali w tym zakątku, koncentrując nań uwagę artystycznej śmietanki towarzyskiej. Obecnie mnogość galeryjek ulokowanych na tym niewielkim skrawku terenu jest doprawdy imponująca. I choć próżno wśród nich szukać znanych nazwisk, to właśnie dzięki obecności artystów ta mała francuska wioska wciąż wybija się ponad przeciętną w swojej kategorii.














Wczesnym sobotnim rankiem przemierzam opustoszałą jeszcze Rue Grande, podziwiając zastygłe w bezruchu witryny galerii. Większość z nich otworzy swe podwoje, gdy przepełnione ludźmi żółto-białe autobusy przywiozą pierwszych tego dnia turystów. Póki co jednak panuje niepisany układ między starym miastem a mną i moim obiektywem. Na jego mocy nie mam wprawdzie wstępu do wnętrz, za to nikt nie przeszkadza mi rozkoszować się widokami dookoła i uwieczniać ich na fotografiach. 

Nieśpiesznym krokiem docieram do malutkiego placu z fontanną. Mężczyzna sprzątający kamienne uliczki podśpiewuje temat z "Ojca Chrzestnego". Idzie mu to całkiem nieźle. Śpiewanie oczywiście... choć poziom czystości również zasługuje na podziw. Okolica dosłownie lśni. 














Z upływem czasu stopniowo przybywa turystów. Po kolejnej porcji snucia się pośród wypucowanych ulic, wypielęgnowanych roślin, porozstawianych rzeźb i porozwieszanych obrazów kiełkuje w mojej głowie myśl, że widziałem już wszystko. Dwie panie w średnim wieku siedzące na ławce z papierosami w ustach mijam już chyba po raz trzeci. Przez moment zastanawiam się, czy to one tak często wychodzą na dymka, czy może raczej mnie tak mało czasu zajmuje dotarcie tu z powrotem i dlatego widzę, jak wciąż dopalą tego samego.

Małe, urokliwe mieściny są jak książkowe powieści w pigułce. Każdy, kto je odwiedza, może na własnym przykładzie śledzić wewnętrzną przemianę głównego bohatera począwszy od głodu nowych wrażeń aż po nasycenie bodźcami z otoczenia. Jeśli o mnie chodzi, właśnie skończyłem czytać "minipowieść" pt. St-Paul-de-Vence. Polecam.

3 komentarze:

  1. Patryku, w tej cudnej miejscowości byłam już kilkakrotnie /oczywiście wirtualnie oraz w marzeniach:)/. Jestem przekonana, że kiedyś dotrę tutaj w realu:)
    Książki nie czytałam, a nawet o niej nie słyszałam. Kto to napisał?
    Przesyłam pozdrowienia z wakacyjnego wypadu na Węgry. Co prawda to nie St.Paul-de-Vence, ale też jest ładnie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, proszę! A myślałem, że o St-Paul (prawie) nikt nie słyszał.

      Swoją drogą zauważyłem pewną zabawną prawidłowość: Gdy mnie lub kogoś z moich tutejszych znajomych odwiedzają goście, na liście miejsc, które chcą koniecznie zobaczyć zazwyczaj królują Nicea, Monako i Cannes. Z kolei ci, którzy trochę już tu mieszkają, zdecydowanie wolą odwiedzać spokojniejsze zakątki jak St-Paul, Eze czy Grasse.

      Jeśli zaś chodzi o książkę, to i mnie o takowej nic nie wiadomo. Moim zamysłem było raczej posłużenie się metaforą powieści jako takiej, ale najwyraźniej wyszło mi to niezbyt fortunnie. :)

      Usuń
  2. Dziękuję za piękny spacer ukwieconymi uliczkami.

    OdpowiedzUsuń