piątek, 1 stycznia 2016

W mieście nad jeziorem o tej samej nazwie


Pociąg EuroCity do Zurychu przypomina raczej polską osobówkę sprzed lat. Fotele są wprawdzie trochę wygodniejsze, ale smród unoszący się z toalety jest dokładnie taki sam. Mam wrażenie, że swym zasięgiem objął już cały wagon. Pośród dziecięcych wrzasków ledwo daje się usłyszeć odtwarzany z głośników komunikat spikera informujący o zakąskach serwowanych na pokładzie. Chwilowo jednak straciłem apetyt.

Dwie godziny później zapotrzebowanie na kofeinę bierze górę nad uprzedzeniami. Wagon barowy okazuje się być tuż obok. Gustowne stoliki i miękkie krzesełka zachęcają, by zająć przy nich miejsce, więc pośpiesznie wybieram jakieś dla siebie. W oczekiwaniu na obsługę rozglądam się wokół. Przytulne wnętrze najwyraźniej skusiło jeszcze kilku innych pasażerów. Kobieta po mojej lewej, okryta zimową kurtką, ani na moment nie odrywa oczu od gazety. Nieco dalej, mężczyzna zatopiony w lekturze zdaje się nie zwracać uwagi na to, że walizka jednego z pasażerów przed momentem upadła niemal wprost na jego stopę. Mimo że wagon wypełniony jest w połowie, żaden nadmiernie podniesiony głos nie wybija się ponad szum pociągu. Czyżby zgromadzili się tu wyłącznie czytelnicy? Niespodziewanie, zza moich pleców wyłania się kelnerka. Cena zamówionej przeze mnie kawy z rogalikiem okazuje się być niższa od podanej w menu. Na rachunku spostrzegam dodatkową pozycję "przeprosiny" napisaną po niemiecku, francusku i włosku. Nie mam pojęcia, za co jestem przepraszany, ale zawdzięczam temu pomniejszenie należności o 1,45 euro.

Nieco później SMS od operatora komórkowego wita mnie w Szwajcarii, informując, że minuta połączenia do Polski kosztuje 6,15zł, a wysłanie wiadomości tekstowej 99 groszy. Chyba oszaleli!... Na dodatek coś mi mówi, że telekomunikacja nie będzie równie skora do nieoczekiwanych przeprosin co tutejsze koleje.

Punkt siedemnasta, pociąg dociera do stacji końcowej. Daję słowo! Po chwili zresztą znów spoglądam na zegarek, jakbym sam sobie nie dowierzał. Tym razem wskazuje już kilka sekund po siedemnastej. Nie, to nie może być prawda. Pewnie po prostu miałem szczęście. Szwajcarska kolej nie może być aż tak punktualna. Opowieści o regulowaniu zegarków wedle kursowania pociągów od zawsze wkładam między bajki.

Wyłaniam się na powierzchnię. Nad miastem zapada już zmrok, lecz nadal nic nie wskazuje, że to ostatni dzień roku. Rzęsisty deszcz nie zachęca do wyjścia na zewnątrz. Skrywający się pod parasolami przechodnie jak gdyby nigdy nic przemykają niezbyt tłocznymi ulicami. Najbardziej dziwi mnie jednak, że bez trudu zlokalizować można bary, w których wciąż jeszcze pozostało mnóstwo wolnych miejsc.

Kwadrans przed północą z kościelnych wież rozbrzmiewają dzwony. Sam nie wiem kiedy wokół mnie pojawiają się tłumy ludzi. Wszyscy pędzą w jednym kierunku, by jak najszybciej zająć strategiczne miejsca na kolejnych mostach i mosteczkach gęsto przecinających rzekę Limmat. Wraz z wybiciem dwunastej momentalnie gasną niektóre iluminacje i milkną dzwony. Spoglądam przed siebie, gdzieś w stronę jeziora i... nic. No, prawie nic. Kilka pojedynczych fajerwerków wystrzelonych tu i tam. Nawet jeśli gdzieś tam daleko odbywa się jakiś pokaz, to i tak spowity jest mgłą. Pstrykam zdjęcia na oślep, ale uwieczniam tylko ledwie widoczne plamy. Nie ma nawet sensu ich tu zamieszczać.

Dopiero gdy wzejdzie słońce przekonam się, że Zurych o tej porze jest szaro-błękitny. I znacznie chłodniejszy niż wynika z prognozy pogody. Pomimo dodatnich temperatur wilgotność powietrza sprawi, że kilka razy całkiem solidnie przemarznę. Reszta będzie już dokładnie taka, jak się spodziewam – schludna, gustowna i luksusowa. I cóż, że palce zdrętwieją od chłodu? Naprawdę trudno będzie powstrzymać się od fotografowania.













 

















8 komentarzy:

  1. Czyli klimatu Sylwestra w ogóle nie poczułeś? Miasto wygląda pięknie i ta szara pogoda na tych zdjęciach dodaje mu uroku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już mój drugi Sylwester bez fajerwerków, więc najwyraźniej pora się od nich nieco odzwyczaić. W gruncie rzeczy, jeśli wziąć pod uwagę, ile ludzi co roku się nimi poparzy i co przeżywają domowe zwierzęta w tym czasie, to już mi nie jest tak szkoda. A co do samego Zurychu, to owszem, potrafi oczarować.

      Usuń
  2. Oglądam i czytam z przyjemnością, Szwajcaria jest dla mnie zupełnie czystą kartą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie właściwie też, ale dziś będzie to raczej "zmoknięta karta", bo znów pada. ;)

      Usuń
  3. Być może przeprosiny były za ten niski standard kolei? ;) A sam Zurych przepiękny, oglądając zdjęcia miałam nieustające wrażenie, że to skrzyżowanie Wiednia z niemieckim Regensburgiem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba coś jest na rzeczy. Dziś w drodze powrotnej kelner z wagonu barowego poprosił jednego z pasażerów, by ten zostawił walizkę w przedsionku. On na to zaniepokojony odparł coś w rodzaju: Ojej, a jeśli ktoś ją ukradnie? Przecież to szwajcarski pociąg.

      Co do porównań, to w Ratyzbonie wprawdzie nigdy nie byłem, za to skojarzenia z Wiedniem i mnie nasuwały się same.

      Usuń
  4. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń