piątek, 14 sierpnia 2015

Heute bin ich veggie


Coraz częściej usłyszeć można alarmujące głosy dietetyków informujące o tym, że spożycie mięsa powinno zajmować odległe miejsce na liście priorytetów w naszym codziennym jadłospisie (por. Zasady prawidłowego żywienia wg Instytutu Żywności i Żywienia). Niemcy zdają się jednak kompletnie nie brać sobie tego do serca.

Powszechne jest tu przekonanie, że letnie sobotnie popołudnie to uświęcony wieloletnią tradycją czas wspólnego grillowania i nawet kaprysy pogody nie są w stanie tego zmienić. W zasadzie piątkowe i niedzielne popołudnia postrzegane są dokładnie tak samo. Kilkakrotnie przywoływany już na tym blogu handlowiec, z którym dzielę biurową przestrzeń, będący zarazem moim nieoficjalnym przewodnikiem po niemieckim świecie, ze zgrozą w oczach wyliczał niedawno kolejne weekendy, podczas których ktoś lub coś przeszkodziło mu w zorganizowaniu upragnionego grilla. 

Jeśli pewnego dnia zostaniemy zaproszeni na wspólne plenerowe pichcenie na grillu, warto przygotować się zawczasu i odpowiedzieć sobie na pytanie: Co najczęściej ląduje na rozgrzanym niemieckim ruszcie? Z całą pewnością nie są to tylko kiełbasy. Jak podaje portal "About Food", równie popularne są drobiowe sznycle czy marynowane schaby. Moim osobistym faworytem jest jednak ćevapčići (wym. czewapcziczi)  pikantny mięsny przysmak zapożyczony z kuchni bałkańskiej.

Niemieckie zamiłowanie do mięsa nie mija jednak wraz z dogaszeniem ostatniego kawałka węgla tlącego się na dnie grilla. W każdej niemal piekarni dostać można kanapki z samym tylko kawałkiem smażonego kurczaka albo centrymetrowym plastrem mortadeli. O bratwurstach i currywurstach serwowanych w ulicznych budkach i miniaturowych lokalikach nie muszę nawet wspominać. Niemcy posuwają się nawet o krok dalej, dodając kawałki mięsa do wielu sałatek warzywnych. Natrafiłem całkiem niedawno na kąśliwą acz celną uwagę, że osoby pragnące przejść w tym kraju na dietę wegetariańską, muszą jak najszybciej wykształcić w sobie umiejętność sprawnego wydłubywania mięsa spomiędzy liści sałaty.

Mój żołądek  po uporaniu się z tak obfitującymi w mięso daniami  zazwyczaj domaga się solidnego warzywnego detoksu. Odnoszę jednak wrażenie, że taki obyczaj wywołuje niemałe zdziwienie w kraju, gdzie sałatkę często serwuje się przed głównym daniem, jakby chciano szybko mieć za sobą przykry obowiązek dostarczania sobie witamin, by potem żadne niepotrzebne zielsko nie panoszyło się na talerzu z prawdziwym jedzeniem. 

Kilka tygodni temu, podczas firmowego grilla, koleżanka (która niejednokrotnie widywała mnie już zajadającego się stekami w ramach poprzednich firmowych kolacji) wyraziła zaniepokojenie, że jako wegetarianin będę miał problem ze znalezieniem sobie czegoś do przegryzienia. Wytłumaczyłem jej, że nie jestem wegetarianinem, a jedynie lubię jeść warzywa. Na dźwięk tych słów autentycznie odetchnęła z uglą.




Źródła:

6 komentarzy:

  1. Nigdy nie zrozumiem zamiłowania do takiej ilości mięsa. Cóż, co kultura to inne obyczaje. Od razu przed oczami staje mi mój dobry kumpel z Berlina, który mięso jada rzadko kiedy. Kiedy wreszcie kawałek "padliny" ląduje na jego talerzu, musi być świetnej jakości. I jakoś nigdy nie zadałam sobie pytania - jak daje sobie radę, żyjąc wśród mięsofilów ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też niełatwo to "przetrawić".

    OdpowiedzUsuń
  3. We Francji jest podobnie, wszędzie mięso (część z samego wyglądu niejadalna, jak oskórowane króliki w całości, łącznie z głową), a wegetarianizm uchodzi za dziwactwo. Przy czym ja akurat z warzywami też mam problem i byłabym w stanie żywić się wyłącznie chlebem i serem, a tego tu nie brakuje, więc nie narzekam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, i tak Ci tej Francji zazdroszczę. I tego pieczywa, i tego sera, i... :)

      Usuń
    2. :) W Niemczech nie ma dobrego pieczywa? We Francji jest rewelacyjne, ale tylko z osiedlowych piekarni, bo supermarketowe jest gorsze od polskiego supermarketowego.

      Usuń
    3. W Niemczech jest podobnie. Pieczywo jest - by tak rzec - powyżej oczekiwań pod warunkiem, że kupujemy je w małych osiedlowych piekarniach. Niemniej, "francuska" bagietka kupiona w Kolonii do tej w Paryżu i tak się nie umywa.

      Usuń