czwartek, 29 października 2015

Guten Tag, Herr Schmidt!


Niemcy uchodzą za naród grzeczny i ułożony, z czym trudno się nie zgodzić. W Sieci nie brakuje stron opisujących pewne podstawowe zasady savoir vivre, na których przestrzeganie kładzie się w tym kraju największy nacisk. Internetowe poradniki zgodnie uczulają swych czytelników na następujące kwestie:

Zwroty grzecznościowe
Szacunek wobec rozmówcy należy okazywać zwracaniem się doń w formie grzecznościowej "Frau" (gdy mówimy do kobiety) bądź "Herr" (do mężczyzny). Przejście na "ty" często bywa uważane za zbyteczne. Dość osobliwym jest natomiast zwyczaj posługiwania się nazwiskami w mowie codziennej. Niemcy mają w zwyczaju adresować wypowiedzi, używając zwrotów "Frau Schmidt" albo "Herr Bauer", co w przełożeniu na polskie "Pani Kowalska", "Panie Nowak" brzmi dość sztucznie czy wręcz protekcjonalnie (Panie Kozłowski, proszę mi przynieść śrubokręt). Z drugiej strony, nasze niecałkiem poprawne, acz powszechnie stosowane "Panie Adamie" czy (przywołując popularne słuchowisko) "Pani Elizo" w przełożeniu na, przykładowo, "Herr Georg" czy "Frau Anne" budzi niemałą konsternację.

Tolerancja
Niemcy od dobrych kilkudziesięciu lat obracają się w gronie cudzoziemców i uważają to za normalność. Dla większości mieszkańców dyskryminowanie ludzi pod względem etnicznym czy religijnym jest nie do pomyślenia. Należy się więc na przykład liczyć z tym, że poniżanie w miejscu pracy osób wywodzących się z innych krajów może skutkować zwolnieniem dyscyplinarnym. Z własnego doświadczenia mogę dodać, że odkąd tu mieszkam, ani razu nie spotkałem się z jakimkolwiek przejawem niechęci, nieuprzejmości czy niesprawiedliwości z racji tego, że nie jestem Niemcem. W szczególności, nie mam najmniejszych podstaw, by sądzić, że Polacy są w tym kraju niemile widziani.

Utrzymanie porządku
Przestrzeganie zasad ciszy nocnej, a nawet ciszy popołudniowej nie jest jedynie pustym zaleceniem. Podobnie rzecz się ma w kwestii reguł dotyczących segregacji śmieci. Niemcy bywają na tym punkcie do tego stopnia wyczuleni, że potrafią nieznajomej osobie zwrócić uwagę, gdy ta pomyli pojemniki, co zakrawa wręcz o nadgorliwość (Sie machen es schlecht, Tetra-Pak ist kein Papier!). Trzeba im jednak oddać, że skłonność do porządku przejawiająca się w sprawnym formowaniu kolejek do kas sklepowych czy przepuszczaniu pasażerów wysiadających z metra w znacznym stopniu ułatwia funkcjonowanie. Osobiście, najbardziej odpowiada mi jednak to, że ciągnięcie za sobą walizki podróżnej po ulicy nie wymaga tu przeciskania się między przechodniami i nerwowego kontrolowania, czy przypadkiem za chwilę nie przejadę komuś po stopie, ponieważ mijane osoby na ogół bez proszenia ustępują mi miejsca, czym czasem czuję się wręcz nieco zakłopotany.

W przeróżnych publikacjach doszukać się można bez trudu jeszcze kilku pomniejszych reguł dobrych obyczajów, lecz te trzy przewijają się zdecydowanie najczęściej. Nie zamierzam z nimi polemizować. Przeciwnie, mogę jedynie potwierdzić ich prawdziwość. Pozwolę sobie natomiast przedstawić pewne spostrzeżenia, które zgromadziłem niejako na własną rękę:

Wszyscy jesteśmy sąsiadami
Niemcy przywiązują ogromną wagę do uprzejmych powitań i pożegnań. Serdeczne "Hallo!" usłyszymy od niemal każdego sąsiada, sprzedawcy, a nawet wielu przypadkowych przechodniów. Z kolei w sklepie na odchodne zamiast nieśmiertelnego "Zapraszam ponownie!" padnie raczej życzenie miłego dnia (lub bardziej precyzyjnie: miłej reszty dnia), popołudnia, wieczoru, weekendu, itp. Czasem jestem pod ogromnym wrażeniem, że też im się te warianty nie pomylą. Jeszcze zabawniejsza jest pieczołowitość, z jaką moi niemieccy koledzy – wychodąc z pracy  precyzują czas kolejnego spotkania. Na ogół rzucają wprawdzie zdawkowe "Do jutra!", jednak bywa, że sytuacja przybiera dość kuriozalnych kształtów, gdy poczują się w obowiązku wziąć pod uwagę fakt, że ktoś nie przychodzi do pracy w piątki, ktoś inny w poniedziałki, a do tego niektórzy często pracują poza biurem bądź akurat niedługo biorą urlop. Wiele razy usłyszałem już litanię typu "Do zobaczenia: z tobą jutro, z tobą w czwartek, z tobą za tydzień, a tobie już dziś życzę miłego weekendu!". Nie żartuję.

Small talk
Wielokrotnie natrafiałem w Sieci na przestrogi, że Niemcy są niezwykle powściągliwi i zdystansowani, dlatego nie lubią poruszać w pracy kwestii zarezerwowanych dla strefy prywatnej. Do moich obserwacji ma się to absolutnie nijak. Opowieści o dzieciach, żonach, dziewczynach bądź sąsiadach zalewających piwnicę słyszę niemal od pierwszego dnia w firmie. Do poniedziałkowej tradycji należy zaś rozpoczęcie pracy od całkiem szczegółowej relacji z minionego weekendu połączonej niejednokrotnie z prezentacją zdjęć. Z tego wszystkiego na przykład zadawanie sobie nawzajem pytania "Co jadłeś dziś na obiad?" już dawno przestało mi się wydawać wścibskie.

Profesorze, doktorze, inżynierze... 
Mania tytułowania wcale nie jest typowo polska. Odnoszę niekiedy wrażenie, że nie istnieje w tym kraju dyplom, którym jakiś Niemiec zapomniałby się pochwalić na wizytówce czy też w stopce maila. Na domiar złego, jakiś czas temu z uczelnianych programów zniknął tytuł zawodowy magistra, więc absolwenci studiów drugiego stopnia umieszczają przed swoimi nazwiskami przydługie ornamenty typu "dyplomowany inżynier", "dyplomowany architekt", etc. Coraz poważniej zastanawiam się, czy podpisując się samym tylko imieniem i nazwiskiem, nie sprawiam aby wrażenia nieuka.

Puk, puk... w ławkę
Pozostańmy jeszcze na moment w świecie akademickim. W niemałe zdumienie wprawiło mnie pierwsze zetknięcie z grupą studentów stukających jednocześnie dłońmi w ławki na koniec seminarium naukowego. Jak mi wyjaśniono, jest to w Niemczech typowy sposób, by wyrazić uznanie dla wykładowcy, tuż po tym jak ten zakończy wystąpienie. Nie ma co sobie jednak z tego powodu schlebiać. "Wystukanym" może być praktycznie każdy prelegent, a sam akt wystukiwania pełni jedynie rolę czegoś na kształt oklasków.

Nie ma zmiłuj
Sklepy otwierają swe podwoje codziennie od poniedziałku do soboty. Tego ostatniego dnia zresztą na ogół tylko do wczesnego popołudnia. W niedzielę nie da się kupić praktycznie niczego. Wyjątki stanowią piekarnie z napisem "Wir sind auch Sonntags für Sie da!", lokale gastronomiczne (które w zamian ustanawiają sobie dzień wolny na przykład w poniedziałek) oraz kioski prowadzone zazwyczaj przez imigrantów.

Boś nie prosię
Choć odrobinę niezręcznie jest poruszać ten temat, muszę przyznać, że publiczne dłubanie w nosie, a następnie podziwianie "znalezisk" to widoki, które nader często przychodzi mi w tym kraju oglądać. Najwyraźniej czynności te nie należą do szczególnie piętnowanych, ponieważ współpasażerowie znudzeni podróżą bądź uczestnicy przedłużających się spotkań dość ochoczo im się oddają, nie zrażając się spojrzeniami osób postronnych.

Dryn, dryn!
Niemieckim rowerzystom nie jest straszna nawet ulewa. Na szczęście władze miast dbają o to, by mieli oni dla siebie wytyczone ścieżki. Wciąż jednak nie mogę oduczyć się zwyczaju odskakiwania w bok, ilekroć usłyszę nieznośny dźwięk rowerowego dzwonka. Skojarzenie charakterystycznego "dryn, dryn" z komunikatem "zejdź mi z drogi" jest we mnie zbyt głęboko ugruntowane. Tutaj natomiast znaczy to raczej "uwaga, jadę". I niech ktoś to wreszcie wytłumaczy moim neuronom.

9 komentarzy:

  1. Nie jestem fanką podkreślania swojej wyjątkowości (chociażby tytułem naukowym) ani tworzenia sztucznych dystansów przez zwracanie się do siebie per "Pan/Pani". Wiem, wiem, to wyraz szacunku, jednak moje serce rwie się bardziej tu śródziemnomorskim/zaoceanicznym wpływom, gdzie każdy jest równy i każdemu mówi się po imieniu. Ahoj :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zupełności zgadzam się co do tytułowania. Kojarzy mi się to z jakimś strasznym nadęciem. Do "panowania" mam jednak ambiwalentny stosunek. Przyznaję, że polskie formy grzecznościowe typu "Czy mogłaby pani kliknąć w ikonę pliku, który pani utworzyła..." albo "Kiedy dzwonił pan wczoraj, mówi pan, że będzie pan..." niesamowicie komplikują wypowiedź i drażnią mnie swoim niemal poddańczym stosunkiem. Z drugiej strony, np. ich odpowiedniki niemieckie czy francuskie konstruuje się znacznie prościej. Zwłaszcza francuskie "vous voulez", "vous mettez", "vous allez", etc. niesamowicie mi się podobają. Aż się czasem nie chce skracać dystansu, by mówić "tu veux", "tu mets", "tu vas".

      Usuń
    2. A z czystej ciekawości, jak to wygląda w hiszpańskim?

      Usuń
    3. hm, tutaj trzeba wprowadzić rozróżnienie na Hiszpanię i Amerykę Łacińską. Bo i ile w Hiszpanii przeważa forma na "ty" , do starszych osób można ewentualnie mówić w 3 osobie liczby pojedynczej, to w Ameryce forma "ty" praktycznie nie istnieje. Zarówno do koleżanki i do osoby starszej mówi się w 3 os. (odpowiednio liczba poj lub mnoga) usted/ustedes, lecz nie oznacza to większego szacunku. Ot, po prostu tak się mówi :)

      Usuń
    4. Dzięki! :) Nie miałem pojęcia, że wewnątrz języka hiszpańskiego są aż takie różnice.

      Usuń
    5. Szczerze? Są ogromne. W każdym hiszpańskojęzycznym kraju, język odrobinę się różni. Gdzie w Hiszpanii coś jest zwykłym kolokwializmem, w Ameryce może zostać uznane za obrazę najwyższej rangii. :)

      Usuń
    6. Aż strach gębę otworzyć. ;-)

      Usuń
  2. Ze zwrotami grzecznościowymi jest bardzo podobnie we Francji. Kiedyś byłam światkiem sceny gdzie chłopak podszedł do kelnerki i spytał jak dojść na plaże, a ta upomniała go, że najpierw wypada powiedzieć "Dzień dobry Pani. Czy mogę mieć pytanie?". Jak dla mnie te wszystkie zwroty grzecznościowe są trochę sztuczne, brakuje swobody... No, ale jak to mówią co kraj to obyczaj :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od razu przypomniał mi się cennik kawy na tarasie, który kiedyś krążył po Sieci: https://metrouk2.files.wordpress.com/2013/12/cafe.jpg

      Usuń