piątek, 16 października 2015

Sieben fuhren nach Düsseldorf und einer fuhr nach Köln

Zamierzałem rozpocząć ten tekst stwierdzeniem, że Kolonia z Düsseldorfem żyją jak Bydgoszcz z Toruniem. Ostatni żenujący spór o metropolię na Kujawach i Pomorzu uświadomił mi jednak, że oba te duety w istocie mają ze sobą niewiele wspólnego.

Bój, jaki toczy się od pokoleń między wspomnianą parą niemieckich miast, jest dziś równie zażarty co żartobliwy. Zasadniczą kością niezgody jest bowiem... piwo. Ten złocisty trunek warzy się tu w bardzo wielu małych browarach, których zasięg – siłą rzeczy  jest wyłącznie lokalny. Przywiązanie do regionu zwykło się więc manifestować sączeniem miejscowego piwa. Tradycja ta jest już tak głęboko zakorzeniona, że nawet w przewodnikach turystycznych znaleźć można wzmiankę o tym, że będąc w Kolonii zamawiać należy wyłącznie Kölsch, zaś w Düsseldorfie  Alt. Próby odstępstwa od tej reguły mogą zostać odebrane jako głęboki nietakt. Co ciekawe, zarówno kolońskie jak i düsseldorfskie puby miewają w ofercie oba gatunki piwa, lecz jest to wyłącznie forma swoistej kurtuazji, z której korzystać najzwyczajniej nie wypada.

Bardzo często zdarza się, że wzajemną rywalizację sąsiadujących ze sobą dużych miast podsycają kibice piłkarscy. W tym przypadku sytuacja jest dość specyficzna, bowiem Fortuna Düsseldorf w sezonie 2014/15 musiała pozostać w drugiej bundeslidze, podczas gdy 1. FC Köln zdołał na powrót awansować do pierwszej, przez co oba zespoły nie miały ostatnio okazji do bezpośredniej konfrontacji. Jest jednak wysoce prawdopodobne, że najdalej za parę lat drużyny te ponownie staną naprzeciwko siebie.

Zupełnym zaskoczeniem dla wielu może być fakt, że w regionie Nadrenii Północnej - Westfalii ogromną wagę przywiązuje się do tradycji karnawałowej. Sklepy oferujące najprzeróżniejsze stroje balowe spotkać można nawet w małych miasteczkach, z których każde ma swoją reprezentację w dorocznym pochodzie ostatkowym. Nietrudno się domyślić, że dostarcza to jeszcze jednej okazji do wzajemnej rywalizacji. Na tym polu jednakże nieodmiennie prym wiedzie uliczna zabawa karnawałowa w wydaniu kolońskim, określana mianem najbardziej spektakularnej imprezy tego typu w całej Europie.

Gdy wybrzmią już ostatnie dźwięki muzyki i dobiegną końca karnawałowe hulanki, tłumy turystów opuszczą Kolonię. Wielu z nich uda się do leżącego nieopodal Düsseldorfu – miasta, którego dynamiczne tempo rozwoju budzi niekłamany podziw. Przez całe wieki było ono zaledwie niewielką osadą położoną w miejscu, gdzie malutka rzeka Düssel wpada do Renu. W początkach dziewiętnastego stulecia zdołało jednak w bardzo szybkim tempie zwiększyć liczbę mieszkańców ponad dwudziestokrotnie. Prawdziwym przełomem w historii Düsseldorfu było natomiast nadanie mu w roku 1946 miana stolicy nowo powstałego landu, czym ostatecznie przesądzono o odebraniu przez niego palmy pierwszeństwa zmagającej się wówczas z licznymi zniszczeniami wojennymi Kolonii. Dzisiejszy Düsseldorf to rzecz jasna nie tylko znacznie lepiej zachowana starówka, ale również nowoczesna architektura, dynamicznie rozwijający się biznes, modowe haute couture czy choćby znacznie większy port lotniczy. 

Skoro o wielkości już mowa, wspomnieć trzeba, że mieszkańcy Kolonii – będącej czwartym pod względem liczby mieszkańców miastem w Niemczech – chętnie podkreślają, iż plasuje się ona w tym rankingu aż o trzy oczka wyżej od konkurenta. Nie sposób też przemilczeć fakt, że historia miasta sięga czasów Imperium Rzymskiego, o czym przekonać się można, odwiedzając liczne tutejsze muzea ze słynnym Römisch-Germanisches Museum na czele.

Listę przechwałek i pomniejszych zasług po każdej ze stron ciągnąć można by długo. Na całe szczęście na szczeblu politycznym i administracyjnym nikt już od dawna nie traktuje ich serio. Poza tym każdy rozsądnie myślący mieszkaniec regionu zdaje sobie sprawę, że dzięki sprawnie działającej komunikacji dystans około czterdziestu kilometrów dzielący centra obu miast pokonać można w tempie porównywalnym z wyprawą do odległej dzielnicy w niejednej światowej metropolii. Ostatnimi czasy wzajemna rywalizacja nabrała więc przede wszystkim wymiaru humorystycznego.

Przechadzając się kolońskim starym miastem, natrafiłem swego czasu na tablicę umieszczoną nieopodal wejścia do pubu, informującą wszystkich düsseldorfczyków, że w niniejszym lokalu liczyć muszą się z 20-procentową dopłatą naliczaną do wszystkich zamówionych przez nich napojów. Właściciele zapewniają jednocześnie, że nie serwuje się tam żadnych starych piw (niemiecka gra słów: gatunek piwa "Alt" znaczy tyle co "stary"), a jedynie świeży Kölsch.


Innym razem przeczytałem w wagonie metra, że "gotowanie jest dla düsseldorfczyków", natomiast w Kolonii zamawia się jedzenie przez Internet.


Nawet McDonald's reklamował swego czasu pewną nową pozycję w menu, zachęcając do spróbowania jej zanim zrobi to ktoś z Düsseldorfu. Rzecz jasna, w Düsseldorfie identycznie przestrzegano przed mieszkańcami Kolonii.

Wróćmy na moment na grunt polski: Gdy przed laty opuszczałem region kujawsko-pomorski, odbywał się akurat bydgosko-toruński pojedynek kabaretów, a grupa ochotników mierzyła, ile umownych rzutów beretem trzeba wykonać, by pokonać odległość między tymi miastami. Choć humory dopisywały po obu stronach, nie wystarczyło dobrej woli i zdrowego rozsądku, by włodarze odwiecznie skłóconych grodów nad Wisłą zakopali topór wojenny. Szkoda. Przykład niemiecki pokazuje, że lokalne animozje wbrew pozorom da się pokonać.

Na koniec wyjaśnię jeszcze tylko, że tytuł niniejszego wpisu zaczerpnięty został z tekstu piosenki zespołu Die Toten Hosen pod tytułem "Zehn kleine Jägermeister". O tym, jak zakończyła się wyprawa nieszczęśnika, który  odłączywszy się od kolegów  dotarł do Kolonii, przekonać się można, oglądając teledysk do utworu.

Źródła:

7 komentarzy:

  1. O matko nie miałam pojęcia o jakiejkolwiek rywalizacji Bydgoszczy z Toruniem a tym bardziej Kolonii z Düsseldorfem... No, ale chyba w każdym kraju dochodzi do podobnych sporów. Ponoć mieszkańcy rejonu Prowansji mocno nie lubią Paryżan, a Florencja niechętnie patrzy na Rzym ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykłady, które podajesz, chyba dotyczą jeszcze innego zjawiska - powszechnego dość nielubienia mieszkańców stolic. Swoją drogą, nie trzeba szukać daleko. Warszawiacy w mniemaniu wielu Polaków też nie wypadają najlepiej.

      Jako wrocławianka wiesz zapewne doskonale, że Wrocław na szczęście wolny jest od tego typu animozji, bo i nie musi mieć kompleksów wobec nikogo. Celem mojej wyprowadzki z Kujaw i Pomorza, o której wspominam, była właśnie stolica Dolnego Śląska. To była prawdziwa ulga zamieszkać w mieście, które nie marnuje sił na idiotyczne spory.

      Usuń
  2. Taka prawdziwa lub żartobliwa niechęć do danych regionów/miast jest chyba dość często spotykana. Na Śląsku na przykład żartuje się z Sosnowca :) A sprawa kibiców... Kiedyś miałam "przyjemność" podróżować pociągiem, którego połowę zajęli nabuzowani wielbiciele piłki nożnej z pustymi butelkami po "złocistym trunku". Ciekawe w jakim stopniu chcieli wspierać swoją drużynę, a w jakim zmierzyć z kibicami z przeciwnej strony :)
    Całkiem zabawne utarczki na tych tablicach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A cóż ten Sosnowiec zawinił, że się z niego żartuje? :)
      Jeśli chodzi o Twoich współpasażerów, to od razu przypomina mi się słynna wypowiedź pewnego komentatora sportowego (no właśnie, kogo? wyleciało mi nazwisko)
      "Kibice? Bandyci i chuligani - bo tak trzeba chyba nazwać tych dżentelmenów!".

      Usuń
    2. Czy ja wiem, tak się po prostu przyjęło, nie słyszy się tego często, ale czasami się zdarza :) Chyba Ci nie pomogę z tym nazwiskiem, ale wypowiedź bomba ;D

      Usuń
  3. Haha, akurat chłopak mojej przyjaciółki jest z Torunia - chyba muszę go podpytać o te spory z Bydgoszczem (dobrze odmieniłam? _-_). Ach, na myśl w tym momencie przychodzi mi tylko Barcelona i Madryt :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przygotuj się na długą i barwną opowieść. Mieszkałem w obu tych miastach i sam zdążyłem się nasłuchać. ;-)

      Usuń