czwartek, 3 września 2015

Dans ma rue

Mówią na niego Barbès, od nazwy bulwaru w osiemnastej dzielnicy Paryża, gdzie najczęściej można go spotkać. Ciepłe letnie noce jak dzisiejsza spędza zwykle na peronie pobliskiej stacji metra o trudnej do wymówienia nazwie Barbès-Rochechouart. Stacja ta, w przeciwieństwie do większości pozostałych, położona jest ponad powierzchnią ziemi, dzięki czemu Barbès nie musi zmagać się ze szczurami. Gdy przyjdą chłody, najpewniej urządzi sobie legowisko gdzie indziej. Przy odrobinie szczęścia uda mu się dopaść jeden z wielu wylotów wentylacyjnych buchających ciepłym powietrzem z podziemnych korytarzy.

Na określenie tego, kim jest Francuzi mają całkiem przyjemnie brzmiące słowo clochard. Wywodzi się ono od czasownika clocher (fr. kuleć) i dawno już zresztą weszło do użytku również w języku polskim. Nasz rodzimy "kloszard" jednak zdecydowanie cuchnie, pije na umór i budzi ogólną odrazę. Jego francuski pierwowzór zaledwie kuleje, przynajmniej z perspektywy lingwistycznej.

Trudno znaleźć odpowiedź na pytanie, kim pragnął zostać: Filozofem empirystą? Artystą wyzwolonym od wszelkich form? Marzycielem spełniającym sen o całkowitej niezależności? A może legendarnym królem włóczęgów? Krótko po wojnie paryscy bezdomni obrośli w absurdalny mit o wzniosłości. "Sous le pont de Bercy un philosophe assis" (fr. filozof siedzący pod mostem Bercy) śpiewała Edith Piaf w piosence "Sous le ciel de Paris" (fr. pod niebem Paryża). Artystka sama zresztą przez wiele lat utrzymywała się wyłącznie z ulicznych występów.

Niestety, Barbès nie istnieje naprawdę, choć trafniej byłoby powiedzieć, że istnieje mnóstwo takich jak on. Szacuje się, że obecnie w stolicy Francji przebywa około piętnastu tysięcy bezdomnych. Bardzo wiele uwagi poświęca im w swych publikacjach belgijski antropolog Patrick Declerck, zarazem boleśnie odzierając ich byt z domniemanej wzniosłości. Jak dowodzą jego badania, paryscy kloszardzi nie trafiają na ulicę z idealistycznych pobudek, lecz najzwyczajniej w świecie dźwigają ciężar tragedii, której nie zdołali stawić czoła. Problem w tym, że uzależnienie od alkoholu czy narkotyków praktycznie odbiera im szansę na jakąkolwiek poprawę, a opieka społeczna jedynie stwarza pozory wyciągania pomocnej dłoni. Dzisiejsi bezdomni – jak zauważa Declerck – nawet żebrać już nie potrafią, bo porzucają to zajęcie, gdy tylko uzbierają na butelkę taniego wina.

Smród, ślady moczu na chodnikach, niewyobrażalne wprost śmietnisko pośrodku bulwaru La Chapelle. To też jest Paryż.
 

Źródła:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz