wtorek, 23 czerwca 2015

Reimport


Załóżmy, że boli Cię głowa. Ubierasz się więc i idziesz do najbliższej apteki po jakiś środek przeciwbólowy. Prosisz – dajmy na to – o aspirynę. Płacisz i wychodzisz.

Być może ból jest zbyt uporczywy, by odnotować, w jakim języku wydrukowane są napisy na opakowaniu leku. Czy zdziwisz się więc, jeśli zdradzę Ci, że jest to na przykład język grecki? A jeśli dodam, że zdarzenie ma miejsce w aptece oddalonej o 20 minut jazdy pociągiem od Leverkusen, gdzie mieści się główna siedziba firmy Bayer AG – niemieckiego koncernu, który właśnie na aspirynie zbudował swoją markę?

Zdaję sobie sprawę, że import równoległy (w Niemczech zwany reimportem) leków wewnątrz Europejskiego Obszaru Gospodarczego nie jest niczym nadzwyczajnym. Mamy tu do czynienia z zabiegiem w pełni legalnym i powszechnie praktykowanym od ponad 40 lat. Może jedynie dziwić fakt, że czasem nabiera on tak kuriozalnych kształtów jak w przedstawionym powyżej przypadku.

W Polsce import równoległy leków został prawnie dopuszczony w 2004 roku. Do dziś budzi on jednak liczne kontrowersje ze względu na nielegalny wypływ towarów z aptek, które (w przeciwieństwie do hurtowni) mają prawo prowadzić wyłącznie sprzedaż detaliczną bezpośrednio do pacjenta.

Nie potrafię rzecz jasna oszacować, jak wiele leków z Polski ląduje na zachodnim brzegu Odry. Sprzedawczyni w aptece poinformowała mnie niedawno, że produkty farmaceutyczne z polskimi nadrukami są w Niemczech dość powszechne, podobnie zresztą jak (wspomniane już) wyroby greckie, rumuńskie, a nawet brytyjskie. W aptekach internetowych leki z reimportu są zwykle specjalnie oznakowane, dzięki czemu kupujący mogą samodzielnie zdecydować, czy wolą produkt rodzimy czy też przetransportowany z zagranicy. Różnice w ich cenach bywają jednak znaczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz