środa, 15 lipca 2015

Prześwietlone fotografie

Siedzę przy stoliku na rogu dwóch ruchliwych ulic. Przed momentem złożyłem zamówienie. Nie mam pojęcia, co ostatecznie wybrałem, bo kelner ni w ząb nie mówi po angielsku. Z moim hiszpańskim sytuacja ma się podobnie, więc skończyło się na wzajemnym machaniu rękami.

Żar leje się z nieba. Obok mnie mężczyzna zdejmuje buty i bez skrępowania siada boso. Starsze panie na przemian rozkładają wachlarze, wykonują nimi kilka leniwych machnięć, po czym błyskawicznie składają je z powrotem w harmonijkę. Jakiś chłopak łapie taksówkę pośrodku skrzyżowania, nie zważając na rozpędzone samochody. Nawet jeśli ten wszechobecny luz to tylko fasada, pod którą skrywa się dobrze znany korporacyjny pęd, napięte mięśnie karku i stołeczne zadzieranie nosa identyczne jak w Polsce, to i tak Wam, Hiszpanie, zazdroszczę.

Kelner zjawia się po pół godzinie. Nie wiem, kiedy zdążyłem poprosić o to wszystko, co mi przyniósł, ale staram się nie dać po sobie znać zaskoczenia. On w zamian uśmiecha się i przyjaźnie klepie mnie po ramieniu. W gruncie rzeczy, czy coś mi się stanie, jeśli znów zjem jamón ibérico z ziemniakami?

Opróżniwszy talerz, reguluję rachunek, na którym wyszczególnione są tylko napoje i osiem jednakowych pozycji, z których każda nazywa się doble. Końcowa kwota mniej więcej pokrywa się z wykonanymi naprędce szacunkami, więc nie ma sensu dociekać szczegółów.

Spoglądam na zegarek i wiem już, że na popołudniowe zajęcia dotrę lekko spóźniony. Mimo wszystko przystaję co chwilę, by pstryknąć kolejne spalone słońcem zdjęcie. Pokusa jest zbyt silna.























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz