piątek, 15 maja 2015

To nie jest kraj dla niecierpliwych ludzi

Pamiętam jak na drugim roku studiów dwóch smutnych panów opowiadało, że w ciągu pięciu lat bytności na uniwersytecie niemal wszystko jest dobrowolne za wyjątkiem prowadzonego przez nich kursu BHP, który jest bezwzględnie obowiązkowy. Na identycznej zasadzie działa w Niemczech system ubezpieczeń zdrowotnych. Każdy bez wyjątku musi wytypować jedną z ponad dwustu funkcjonujących w kraju kas chorych, do której wędrować będą jego składki. Z tego powodu kartą ubezpieczenia zdrowotnego należy się wylegitymować nie tylko przed lekarzem, ale również przed pracodawcą.

Każdy Niemiec wraz z przyjściem na świat niemal natychmiast zaczyna figurować w tym systemie. Schody zaczynają się dopiero wówczas, gdy jakiś obcokrajowiec postanawia do niego dołączyć o własnych siłach. Z dzisiejszej perspektywy nie dziwi mnie już nawet, że dział kadr domagał się ode mnie numeru ubezpieczenia zanim będę mógł podpisać ostateczną wersję umowy o pracę, podczas gdy ubezpieczyciel domagał się podania daty, od kiedy jestem zatrudniony w Niemczech. Nie ja pierwszy kroczyłem tą drogą, więc i szlak stosownych procedur urzędniczych był już dawno utarty. Podejrzewam też, że zakłopotane spojrzenia urzędników, którzy doprawdy pierwszy raz stykają się z takim przypadkiem, były odrobinę teatralne. Zdumieniem napawa mnie jednak tutejsze zamiłowanie do poczty tradycyjnej.

Ujmując rzecz najprościej, załatwienie jakiejkolwiek urzędowej sprawy od ręki nie leży w zakresie usług. Posłużę się przykładem ubezpieczenia: Aby je uzyskać, należy rzecz jasna wypełnić stosowny druk. W ciągu kilku dni spodziewać się można listu z powitaniem w kasie chorych. W dalszym ciągu napłynie korespondencja z tajemniczymi numerami identyfikacyjnymi, jednak żaden z nich nie będzie właściwym numerem ubezpieczenia. Mało tego, pocztą tradycyjną przyjdzie nawet list weryfikujący internetową rejestrację w systemie oraz (w osobnej kopercie) prośba o dostarczenie zdjęcia paszportowego. Upragniona legitymacja, na której widnieć będzie z dawna wyczekiwany numer, przy dobrych wiatrach wyląduje w skrzynce po miesiącu. Do tego czasu stos korespondencji urośnie do prawdziwie imponujących rozmiarów.

Zabawne, jak nigdy przedtem nie było we mnie tak pełnego zrozumienia dla obiegowego określenia "poczta ślimacza".

1 komentarz: